Na spotkanie ze Zmartwychwstałym w rytmie muzyki klubowej – rozmowa z ks. Thomasem Zeitlerem

W paschalną noc kościół św. Idziego w Norymberdze zaprosił na nabożeństwo. Zamiast chorałów rozbrzmiała muzyka klubowa DJ-ów. O inicjatywie mówi ks. Thomas Zeitler.

25 kwietnia 2020, Redakcja

Zarówno wewnątrz Kościoła ewangelickiego, jak i poza nim co jakiś czas słuchać głosy, że Kościół jest właściwie gotowy na wszystko i bez umiaru dostosowuje się do sytuacji. Często spotyka się ksiądz z takimi komentarzami?

Rzeczywiście, jesteśmy parafią, która chętnie przekracza granice i poszukuje nowych dróg działania. Niektórych to irytuje, ponieważ to, co robimy, nie współgra z obrazem Kościoła, do którego wielu się przyzwyczaiło. Częściej słyszymy jednak pozytywne opinie, że odważnie próbujemy odkrywać nowe przestrzenie działania, zarówno pod względem kulturowym, jak i duchowym.

I jak dzisiaj postrzegany jest Kościół w „luterańskiej Norymberdze”?

Norymberga jest oczywiście silnie związana tradycją obydwu średniowiecznych katedr św. Wawrzyńca i św. Sebalda, które należą do Kościoła Ewangelicko-Luterańskiego Kościoła Bawarii. Jednak w naszej przemysłowej aglomeracji istotny jest również Kościół zaangażowany społecznie. To, co nas jako parafię wyraźnie odróżnia od innych, to kontakt ze współczesną kulturą i jej środowiskiem, które zazwyczaj nie ma silnych więzi z Kościołem. W jakimś sensie jesteśmy więc nieco egzotyczni.

Jakie jest przeciętne wyobrażenie mieszkańców Norymbergii nt. Kościoła, abstrahując od parafii, w której ksiądz pracuje?

Przez długi czas Norymberga była bastionem ruchu robotniczego, stąd też możemy mówić o odziedziczonej podejrzliwości, że Kościół raczej opowie się za konserwatyzmem i pójdzie pod rękę z rządzącymi, jednak takie spojrzenie nie oddaje rzeczywistości. Życie parafialne jest wielobarwne i przenika wszystkie grupy społeczne. Naturalnie, wiemy, że nie jesteśmy już dominującą siłą religijną, jak to jeszcze było przed 100 laty. Dziś jedynie 1/3 mieszkańców Norymbergii to luteranie.

Z Kościoła starożytnego znamy śmiech wielkanocny albo taniec wielkanocny. W Wielkanoc zaproponowaliście mieszkańcom coś kontrowersyjnego : imprezę w jedynym barokowym kościele Norymbergi. Skąd w ogóle taki pomysł, a może jednak nie była to impreza?

Nie, to nie była impreza w kościele. Po pierwsze: nie pozwoliłyby na to względy bezpieczeństwa w czasie koronawirusa. Przez trzy godziny didżeje ze znanych miejskich klubów grali muzykę elektroniczną, która była na żywo transmitowana w Internecie. Zaprosiliśmy ludzi, aby tańcząc w domu świętowali Wielkanoc przy towarzyszeniu tej muzyki. W naszej parafii nie jest to też jakaś nowość – regularnie tańczymy w kościele, więc rave w kościele nie byłby też dla nas czymś zupełnie obcym.

A więc didżeje w roli nowych ambasadorów Pana Boga w zsekularyzowanym środowisku?

Postrzegamy się jako Kulturkirche, kościół dedykowany sprawom kultury. Zgodnie z tą koncepcją jesteśmy zarówno miejscem różnych przedsięwzięć kulturalnych jak muzyki i tańca, ale też Kościołem z określoną misją, którą żyjemy i wyrażamy w wierze jakby w nowych szatach, a tym samym czynimy ją przystępną dla innych. 

Jaka refleksja teologiczno-liturgiczna stała za tym nabożeństwem?

Jeśli chodzi o duchową dramaturgię była to klasyczna noc paschalna: w pierwszej godzinie celowo emitowaliśmy spokojną muzykę, wyrażającą charakter Wielkiej Soboty jako „cichego święta”, gdy w Niemczech wciąż obowiązuje zakaz organizowania tańców. Następnie zapaliliśmy wielkanocną świecę, przeczytaliśmy biblijny tekst wielkanocny i od paschału zapaliliśmy świece znajdujące się na pulpicie didżejów. I wtedy mogliśmy świętować zmartwychwstanie wszystkimi zmysłami i z całą radością, wyrażając ją naszym ciałem w tańcu.

Czyli był porządek tego nabożeństwa jak podczas klasycznej liturgii, tylko zamiast duchownych didżeje?

To nie do końca tak. Jako duchowny byłem odpowiedzialny za ramy tego wydarzenia. Pozdrowiłem oglądających i przewodniczyłem części związanej z zapalaniem świec, ale rzeczywiście didżeje spełniali quasi-kapłańską funkcję przy swojej konsoli, która znajdowała się przed ołtarzem. Wyrażali radość życia poprzez muzykę wobec wszystkich słuchających. W jakiś sposób było to również sakramentalne wydarzenie.

Zakładam, że didżeje niekoniecznie byli luteranami czy w ogóle chrześcijanami. Jak oni odebrali i ocenili to wydarzenie?

Przede wszystkim byli bardzo przejęci, że właśnie w taki sposób zostali u nas powitani, a ich sztuka doceniona. Odniosłem wrażenie, że byli raczej onieśmieleni i w taki też sposób zareagowali na przestrzeń sakralną. Jednocześnie bardzo im zależało na tym, że to, co nam zaprezentują, nie będzie ranić uczuć religijnych, ani też przekraczać granic, które dla nas są ważne. Także dla nich było to jakieś spotkanie ze ‘Świętością’, dla nich było to przeżycie zupełnie inne niż w lokalu z muzyką klubową czy techno.

Jakie były reakcje z parafii, ludzi niezwiązanych z Kościołem oraz władz Kościoła?

Jeśli chodzi o scenę klubową to reakcje były wręcz oszałamiająco pozytywne. W końcu także w klubach bawią się chrześcijanie, którzy byli zdumieni, że coś takiego jest w ogóle możliwe. Otrzymywaliśmy sygnały od Madrytu aż po Bukareszt. Nasz biskup regionalny oraz dziekan Norymbergii śledzili transmisję i ponoć nawet trochę tańczyli. Wielu duchownych pytało mnie później, jak wszystko zorganizowaliśmy, ale oczywiście zanim wszystko doszło do skutku, nie brakowało wątpliwości ze strony rady parafialnej i księży, czy aby jest to odpowiednia i godna forma świętowania. Mam nadzieję, że już po fakcie zdołaliśmy wszystkich przekonać.

Jakie nadzieje wiązał ksiądz z tym nabożeństwem? Więcej ludzi w ławkach podczas kolejnych nabożeństw?

Nie. Tutaj były dwie ważne kwestie: po pierwsze, w czasach izolacji z powodu pandemii koronawirusa chcieliśmy jako Kościół kultury okazać naszą solidarność z klubami Norymbergii – wszystkie wydarzenia zostały odwołane, artyści nie mają dochodów, co na dłuższą metę zagraża ich sytuacji egzystencjalnej. Chcieliśmy pokazać, że kultura klubowa i muzyka elektroniczna są dla nas ważne. Chcieliśmy zebrać również wsparcie finansowe dla muzyków. Po drugie: naszym celem jest rozwijanie duchowości rzadko uwzględnianej w Kościele, a związanej ze współczesnymi środowiskami twórczymi. Badania Instytutu Sinus (SI) określają tę grupę ‘eksperymentalistami’ (SI – niezależny instytut zajmujący się badaniami i poradnictwem psychologiczno-społecznym założony w 1978 r. w Heidelbergu, a działający ponadto w Berlinie, Wiedniu i Singapurze – przyp. red.). Chodzi zatem o ludzi, dla których własne doświadczenie jest niezwykle ważne, wypróbowywanie nowych rzeczy, doświadczenie cielesności, intuicja i kreatywność. Taniec liturgiczny doskonale wpasowuje się tutaj ze swoją formą. Stąd też taniec stanowi obok koncertów i wystaw ważną część naszej pracy.

Powracając do pierwszego pytania: jak ksiądz jako teolog i duszpasterz mierzy się z zarzutem, że Kościół chce się koniecznie przypodobać duchowi czasów, nawet jeśli ceną jest wyprzedaż własnej tożsamości.

Nie lubię negatywnego i często pogardliwego użycia słowa ‘duch czasów’. Właśnie to jest piękne w chrześcijańskim nauczaniu o Trójcy Świętej, że Duch Święty zawsze znajduje nowe drogi i sposoby dotarcia do ludzi, pocieszania ich, dodawania otuchy, wzmacniania i nauczania. Chodzi zatem o żywą treść pewnych ram, które ustalił Stwórca. Każdy ‘duch czasów’ musi weryfikować się i być poddawany ocenie wobec Ducha Jezusa Chrystusa, który i dla nas jest wzorem i kierunkiem. Wiele elementów współczesnej kultury można pogodzić z duchem wyzwolenia i miłości, jak nam to ukazał swoim życiem Jezus. Nie żebyśmy chcieli rozpaczliwie szukać legitymacji dla naszych działań, ale przecież Jezus też tańczył…

A co z zarzutami dotyczącymi chęci podlizywania się innym?

Zabieganie o względy innych czy lizusostwo oznaczałoby, że zdradzamy własne przekonania tylko po to, by na siłę przypodobać się innym i na podstawie zimnej kalkulacji coś na tym ugrać. W naszym przypadku mamy do czynienia z inkulturacją. Podobnie jak św. Paweł, próbujemy dotrzeć do określonego środowiska, posługując się ich językiem, a więc także językiem muzycznym, aby dzielić się Ewangelią. Dzieje się to nie tyle w formie klasycznego ewangelickiego zwiastowania Słowa, ale poprzez środki sztuki i kultury. Myślę, że Lutrowe wyczucie muzyki i malarstwa jako nośników Ewangelii szeroko otworzyło nam bramy, inaczej niż to było w przypadku ascetycznego podejścia nurtu kalwińskiego.

Czy planowane są nowe inicjatywy duszpasterskie u św. Idziego? Może taniec ku niebu w święto Wniebowstąpienia Pańskiego?

No więc, zastosowanie dronów byłoby czymś, co kierowałoby nasze myśli ku niebu (śmiech). Z utęsknieniem wyglądam chwili, kiedy bez dystansu bezpieczeństwa będziemy mogli znów wspólnie śpiewać, tańczyć, słuchać, modlić się i wspólnie milczeć. To nie zawsze musi się odbywać według agendy liturgicznej i z muzyką Bacha. Wspólnota w „nowym Byciu” (Paul Tillich) oznacza właśnie realne i zmysłowe świętowanie. Z pewnością odkryjemy nowe formy, które będziemy mogli wykorzystać…

>> Całość nabożeństwa z kościoła św. Idziego tutaj


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Aby wykorzystać treść lub jej fragmenty należy otrzymać pozwolenie redakcji!