50 lat Konkordii Leuenberskiej – od konfliktu do porozumienia i wspólnoty

O Lutrowym dictum, łzach Zwingliego, Kalwinie grającym w tenisa, a także (nie)jednym duchu i tożsamości współczesnych protestantyzmów w 50-lecie Konkordii Leuenberskiej prof. Jerzy Sojka z ChAT i członek Rady Światowej Federacji Luterańskiej.

17 marca 2023, Redakcja

Na zamku w Marburgu 1529 Luter powiedział do Zwingliego, że nie są jednego ducha. Czy była to kwestia merytoryczna czy bardziej emocjonalna, a może antypatie osobiste? Właściwie porozumieli się w wielu kwestiach, tylko w jednej nie mogli

I to też nie w całości, bo jeśliby poczytać w Artykułach Marburskich artykuł 15 o Wieczerzy Pańskiej to mniej więcej w 2/3 jest pełna zgoda. Brakuje jej co do zrozumienia obecności Chrystusa w elementach Wieczerzy. To na pewno nie były tylko kwestie osobiste, choć trzeba pamiętać, że reakcją Zwingliego na dictum Lutra były łzy. On był przerażony tym, że tak to się kończy, natomiast obaj chyba nie do końca doceniali jak fundamentalną kwestią się zajęli. Zwingli był w pewnym sensie więźniem wizji świata, która dużo ma wspólnego z neoplatonizmem. Postrzegał świat dualistycznie, dlatego dla niego myślenie, że materia może mieć jakikolwiek udział w zbawieniu jest nie do przyjęcia. Natomiast Luter odwołując się do faktu wcielenia bronił zbawczego znaczenia zewnętrznych elementów w sakramencie ze względu na ich związek z Bożą obietnicą.

Łzy łzami, ale panowie nie przyjechali do Marburga nieprzygotowani i musieli przecież zakładać, że tak to się może właśnie skończyć?

Tego do końca nie wiemy. Oni się znali jedynie z działalności polemicznej, która miała własną konwencję. W jej ramach mocno sobie docinali, więc nie ma stuprocentowej pewności, czy rzeczywiście wiedzieli, jak głęboko sięgają ich różnice. Luter miał tutaj mniejszy problem, bo dość szybko zaszufladkował Zwingliego jako marzyciela, a więc niebezpiecznego spirytualistę.

Czyli Luter miał jednak rację – nie są z Zwinglim jednego ducha.

W tym aspekcie, tak.

Na ile brak zgody wynikał z faktu, że Zwingli wielkim humanistą był, a Luter nie. Czyżby tradycja zderzyła się z czymś nowatorskim?

Z pewnością był to znaczący czynnik. Szacunek do tradycji i pewna kontynuacja starła się z gotowością do rewolucyjnej zmiany. Bo jednak metoda zuryskiej reformacji to była rewolucja. Tam było bardzo mało ciągłości, a de facto wymyślanie chrześcijaństwa od nowa. Zwingli skonfrontowany z własnymi radykałami w postaci anabaptystów nagle zaczyna się ukonserwatywniać i szukać ciągłości, ale te tendencje były dość ograniczone na miarę jego samego, rady miejskiej i innych, którzy w tym sporze mieli coś do powiedzenia.

Pobawmy się nieco w teologiczno-historyczne science fiction: naprzeciwko Lutra nie siedzi Zwingli, a Jan Kalwin. Byliby jednego ducha?

Myślę, że tak. Z bardzo prostej przyczyny: punktem sporu między luteranami a kalwinistami już po śmierci Lutra był zarzut, że Kalwin porzucił ortodoksyjne luterańskie nauczanie i zbratał się z zwinglianami w Konsensusie Zuryskim z 1549 roku. Trzeba pamiętać, że przy wszystkich różnicach metodologii myślenia, Luter z Zwinglim grali w piłkę nożną. Owszem to była mniej więcej taka różnica jak między stylem Niemiec a Brazylii, przy czym możemy się spierać, kto był tutaj Niemcami, a kto Brazylią.

A dla niewtajemniczonych w futbolową narrację?

Chodzi o ekstremalnie różny sposób gry – z jednej strony południowy, dynamiczny, szybki, a z drugiej mechaniczny łomot zgodnie z zasadą, że w piłkę grają wszyscy, ale wygrywają zawsze Niemcy, choć stwierdzenie to jest ostatnio mocno nieprawdziwe. Sprawa z Kalwinem wygląda tak, że na boisku, na którym mamy dwie piłkarskie jedenastki z Wittenbergi i z Zurychu wjeżdża Kalwin i zaczyna grać w tenisa. Kalwina interesowało coś zupełnie innego. Dla Lutra i Zwingliego spór skrystalizowany był wokół pytania, co ludzie otrzymują w sakramencie. Z kolei dla Kalwina o wiele bardziej interesująca była cała maszyneria, która za tym stoi. Kalwin miał wielką wizję pneumonologiczną z Duchem świętym w centrum, który sprawia, że ta obecność jest w ogóle możliwa. To wyjaśnianie lepiej pasuje do Lutra niż do poglądów Zwingliego. Paradoksem historycznym jest to, że Konsens Zuryski był teologicznym i dyplomatycznym kompromisem między Zurychem a Kalwinem, w którym to Kalwin poszedł na znacząco większe ustępstwa. Jednocześnie wyjaśnia on również to, dlaczego reformowani o zwingliańskich poglądach mogli podpisać Konkordię Leuenberską (KL) w 1973 r.

Jak bardzo sprawa Wieczerzy Pańskiej wpływała na relacje luterańsko-reformowane w drugim pokoleniu reformatorów?

Spory wewnątrzluterańskie toczące się po śmierci Lutra (1546) przez kilka dziesięcioleci są tymi, które wygenerował konflikt na linii luteranizm – Rzym plus spory chrystologiczne i sakramentalne ze szwajcarskimi reformowanymi. Tylko my w Polsce, mając Ugodę Sandomierską poszliśmy krok dalej, mając jakiś rodzaj interkomunii.

Czy te różnice można właściwie sprowadzić do stwierdzenia, że nie był to spór o sakramenty, a o chrystologię?

Powiedziałbym więcej, że to był jeszcze bardziej fundamentalny spór, a mianowicie hermeneutyczny, o to jak interpretujemy Objawienie. Argumentacja chrystologiczna występująca była już pewnym narzędziem do interpretacji Objawienia. Użyto narzędzi z chrystologii, żeby argumentować kwestie sakramentalogiczne, a przecież chodzi właściwie o to, jak rozumiemy Objawienie.

W XIX wieku nastąpiła Unia Staropruska, wygenerowana przez dekret gabinetowy króla pruskiego. Ale czy rzeczywiście czynnik polityczny był tutaj wiodący, czy jednak pojawiała się refleksja na kanwie racjonalizmu i pierwiosnków ekumenizmu?

Impuls był polityczny, natomiast bardzo szybko unia dorobiła się odrębnej teologii w sobie F. D.E. Schleiermachera. To nie oświeceniowa myśl, a romantyzm. Interpretacja sakramentów przez Schleiermachera idzie w taka stronę, że ten spór XVI-wieczny robi się trochę bezprzedmiotowy.

A konkretnie?

Schleiermacher dopuszczał szerokie spektrum poglądów na pojmowanie sakramentów. Jednocześnie postulował, by stworzyć przekonującą syntezę pozycji Lutra i Zwingliego. Sam jednak tego nie dokonał. Do tego pozostawał dziedzicem poprzedzających go dominujących nurtów teologicznych – pietyzmu i oświecenia – w tym, że przesuwał akcent z tego, czym jest sakrament na to jakie niesie skutki dla tych, którzy go przyjmują.

W wielu miejscach dynamika unii była zaskakująca. Część Kościołów, które stały się unijne, nie czyniły tego świadomie, gdyż ich spora część pozostała w doktrynie i liturgii luterańska – w Prusach czy na Śląsku. Z czasem jednak rzeczy się zmieniały. To nie jest tak, że wszyscy wiedzieli, co się właściwie dzieje. Ci, którzy byli świadomi zachodzących zmian, stanowili dość wąską elitę. Do niej należał Schleiermacher. Z drugiej strony stali ojcowie założyciele luterańskiego ruchu skupionego na zachowaniu konfesyjnego dziedzictwa, w tym Adolf von Harless. Byli gotowi poświęcić wiele, aby bronić spuścizny luterańskiej przed niebezpieczeństwem stopienia się jej z tradycją reformowaną. I nie chodzi tutaj tylko o tzw. rodzący się w Prusach staroluteranizm, ale też o prądy luterańskie, które nie chciały tworzyć struktur z reformowanymi poza Prusami.  

Czy luteranizm w jakiś sposób zrewidował sposób myślenia o Wieczerzy Pańskiej?

Tak, i to na długo przed unią staropruską. Można powiedzieć, że luteranizm poszedł bardziej drogą Formuły Zgody niż Katechizmu. Formuła jest zdecydowanie bardziej scholastyczna.

Więc bardziej luterska niż Luter…

Raczej bardzo mocno skupia się na tym, by nie tylko chronić esencję, ale by ją wyrażać konkretnymi sformułowaniami, terminami i sposobem myślenia.

Ale to nie Formuła wymyśliła nieszczęśliwy termin konsubstancjacji

Nie, termin ten pojawił się w reformacyjnych sporach wcześniej, jak choćby w polemice Kalwina z Westphalem. Genewczyk zarzucał luteraninowi promowanie konsubstancjacji, a ten się przed tym bronił. To właśnie Westphal był tym, który zarzucał Kalwinowi, że zdradził, porzucając wcześniej wyznawane stanowisko luterskie. Niemniej samo pojęcie konsubstancjacji jest starsze i ukute zostało w jeszcze średniowiecznych sporach o rozumienie Wieczerzy Pańskiej. Trzeba jednak pamiętać, że w tym ciężkim, scholastycznym języku, którym posługuje się Formuła Zgody, nietrudno dojść do wniosku, że chodzi o konsubstancjację, chociaż jest to pojęcie arystotelesowskie, niezgodnie z luterańskim sposobem mówienia o Sakramencie Wieczerzy Pańskiej.

Unia sobie żyje, wszyscy się do niej przyzwyczaili, przychodzi II wojna światowa, powstaje Światowa Federacja Luterańska i Światowa Rada Kościołów, później Światowy Alians Kościołów Reformowanych. Zaskakująco późno zaczynają się rozmowy prowadzące do KL. Dlaczego dopiero 30 lat po wojnie?

Wcześniej nie było takiej gotowości, choć pomysły były już w latach 50 XX wieku. Wówczas sformułowano tzw. Tezy z Arnoldshein. To, co było realnym problemem w Niemczech po II wojnie to fakt, że w ramach nowo powstałego Kościoła Ewangelickiego w Niemczech (EKD) były Kościoły różnych tradycji, które nie były połączone wspólnotą Ołtarza i Ambony. Ponadto sama dynamika powojennego ruchu ekumenicznego jest mocno unijna – istnieje wiele przykładów, gdzie poza Europą Kościoły wyrosłe z różnych nurtów teologicznych tworzą jeden organizm kościelny jak choćby w Indiach. To też budziło duży dystans po stronie luterańskiej. W tym kontekście waga Leuenbergu polega na tym, że ma on sensownie napisaną definicję jedności, odwołującej się do ściśle reformacyjnego modelu rozumienia Kościoła przez pryzmat Ewangelii i sakramentów. Dodatkowo te definicje nie są sprzeczne z luterańskim dziedzictwem, a po drugie nie zmuszają do zawężenia luterańskiej optyki.

Zestawiając rok 1529 i 1973 to kto bardziej ustąpił?

Zwinglianie.

Zwinglianie czy reformowani?

Zdecydowanie zwinglianie, ale nie reformowani en bloc. Leuenberg jest dokumentem o tym, że Luter z Kalwinem mogli się dogadać, że kalwińska interpretacja Wieczerzy Pańskiej jest do przyjęcia. W Katechizmie Heidelberskim czytamy, że Bóg działa zbawczo na dusze przez Sakrament, a to nie jest takie dalekie od luterańskiej koncepcji. Tu jest ustępstwo strony luterańskiej, że przymykany oko na sposób wyjaśnienia obecności Chrystusa w elementach, ale to już jest wewnątrzluterańska dyskusja na temat tego, co jest istotą rzeczy. Sami musimy odpowiedzieć ma pytanie, czy ważniejsze jest konkretne wyrażenie tej obecności, czy też zbawczy skutek sakramentu. Jeśli to drugie to w takim razie kalwińska interpretacja, wyrażona oczywiście nieco innym językiem niż luterańska, jest akceptowalna. Zwingli wykluczając zbawczość sakramentu jest poza tą dyskusją.

Jak po krótce opisać zasadnicze różnice między reformatorami?

U Zwingliego sprawa była nieskomplikowana, gdyż on w ogóle wykluczał obecność w elementach, argumentując, że jeśli coś jest zbawieniem to jest sprawą duchową, a więc kwestią wiary i duszy, a nie zewnętrznych elementów. Sakramenty były zatem dla niego przysięgami na sztandar czy – powracając do piłkarskiej metafory – szalikiem klubowym, pozwalającym się poznać, że kibicujemy tej samej drużynie. Inna sprawa, jakby się rozwinęła nauka Zwingliego po Marburgu, gdyż z jego późnych pism wynika, że zaczął rozważać to, co Luter zaproponował, natomiast nie żył na tyle długo, żeby wyciągnąć z tego wnioski. Zginął w bitwie pod Kappel w 1531 r.

A Luter?

Właściwie u Lutra sprawa też jest, wbrew pozorom, prosta – on zakłada, że Słowo Boże zmienia rzeczywistość. Jeśli padają Słowa Ustanowienia, w których słyszymy obietnicę „to jest Ciało Moje, to jest Krew Moja” to po prostu tak jest i Luter podkreśla, że nie naszą rolą jest wnikać jak to się dzieje. Uznaje te słowa za prawdziwe tak samo jak te, że przyjmujemy Ciało i Krew Pana na odpuszczenie naszych grzechów. Z kolei Kalwin jest gdzieś pomiędzy, gdyż go nie interesowała sama obecność, ale rola Ducha Świętego w życiu wierzących, do którego Duch trafia zbawczo poprzez różne kanały – zwiastowanie i właśnie Sakramenty.

Czy można mówić o konkretnej osobie, która stała za Konkordią Leunberską?

Nie ma jednego nazwiska, które moglibyśmy wskazać. Konkordia Leuenberska jest przykładem tego, co obecnie się dzieje w teologii. Najważniejsze rzeczy są wynikiem gremialnej działalności. Są świadectwa uczestników Leuenbergu, które pokazują, że oni nie mieli zupełnie świadomości tego, że ich praca będzie miała aż tak dalekosiężne konsekwencje. Dla nich to było bardziej ćwiczenie z poszukiwań kompromisu teologicznego, ale nie spodziewali się, że napiszą historię.

Ze świadectw oraz publikacji wokół Konkordii wynika, że znacznie większa ilość teologów luterańskich niż reformowanych sprzeciwiała się jej podpisaniu. To jakby przeczyło tezie, że to właśnie strona luterańska mniej ustąpiła w tym sporze.

To wynika z tego, że luteranizm znacznie bardziej niż tradycja reformowana jest przywiązany do XVI-wiecznych źródeł wiary. Reformowani od zawsze – co widać już u Henryka Bullingera piszącego wstęp do II Konfesji Helweckiej – byli gotowi na korektę swojego stanowiska. Jeśli powstaje taka potrzeba to po prostu na gruncie reformowanym pisane jest nowe wyznanie wiary. Natomiast kiedy trzeba skonfrontować wyznanie wiary z rzeczywistością luteranie dokonują interpretacji istniejących tekstów. Poza tym sama interpretacja Wieczerzy Pańskiej jest w luteranizmie bardziej chroniona przez Mały katechizm niż Wyznanie augsburskie, które jest w tym aspekcie bardziej otwarte. A to Mały katechizm dużo silniej kształtuje luterańską świadomość w tym względzie. Stąd nawet niewielka korekta w KL była po luterańskiej stronie bardziej widoczna.

Konkordia Leuenberska funkcjonuje jako sztandarowy protestancki sukces urzeczywistnienia ekumenicznych idei. Więcej, błyszczy jako pewien model jedności zaproponowany przez historyczny protestantyzm. Nawet jeśli papież Franciszek nie raz mówił o modelu jedności w różnorodności to jednak strona rzymskokatolicka czy prawosławna podnosi, że Leuenberg jest świadectwem tego, jak ekumenia nie powinna wyglądać. Czy ten dokument ma taki potencjał?

Nie zgadzam się z tezą, że KL ma potencjał ekumeniczny wobec katolicyzmu czy prawosławia. Uważam, że nie. Leuenberg jest dlatego kamieniem obrazy, bo po raz pierwszy zdecydowanie zaproponował spójny, protestancki model jedności. Jeśli popatrzeć na protestancką logikę to jest to ochrona przed wyprzedażą sreber rodowych, stwierdzenie, do którego momentu możemy się posunąć i jak chcemy realizować nasze rozumienie jedności, a nie po prostu podpisać się pod prawosławnym rozumieniem soborności czy rzymską koncepcją jedności z papieżem. Tradycja protestancka ma pełne prawo do zaproponowania swojego modelu jedności, a to, że model KL został skopiowany w Ameryce Północnej albo na Bliskim Wschodzie dowodzi, że dla protestantów jest to model sensowny.

Jak zatem wyjść i czy można w ogóle wyjść z konfliktu głównych wizji jedności, zasadniczo ze sobą skonfliktowanych?

Jeśli chcemy poważnie rozmawiać o jedności to nie może być tak, że tylko strona ewangelicka ma być wrażliwa na strukturalno-urzędowe sposoby rozumienia jedności w prawosławiu czy katolicyzmie. Jako ewangelicy też coś do tej dyskusji wnosimy. Jednocześnie Konkordia nie miała być uniwersalnym modelem jedności z zamysłem narzucenia jej innym. To byłoby przejawem braku szacunku wobec partnerów ekumenicznych. Ponadto, KL jest też w jakiejś mierze odparciem zarzutu, że protestantyzm potrafi się jedynie nieustannie dzielić. KL temu zaprzecza. To niezwykle ważne dla ekumenicznej samoświadomości protestanckiej, nabrania odwagi i pokazania, że jedność jest dla nas naprawdę ważna. Przy czym dzięki KL jesteśmy w stanie pokazać, co to dla nas konkretnie oznacza i że jesteśmy w stanie tą jedność realizować w praktyce, co od 50 lat robi najpierw Leuenberska Wspólnota Kościołów, a później Wspólnota Kościołów Ewangelickich w Europie.

Niemniej wśród wielu teologów katolickich, w tym szczególnie Josepha Ratzingera, pojawiają się zarzuty, że luteranie się zradykalizowali i sami nie są wierni temu, co ustalili.

Jeśli pojawiają się zarzuty pod adresem luteran, że wyprzedali się jakiejś idei ekumenicznej to ja jako luteranin mówię, że mam prawo do interpretacji mojej własnej tradycji. Nawet najlepszy znawca Lutra czy teologii luterańskiej po drugiej stronie ekumenicznej rozmowy, nie może mnie w sensie normatywnie rozliczać z wierności wobec mojego wyznania wiary. Owszem to może być przedmiot rozmowy o tym, dlaczego luteranizm dziś myśli tak jak myśli, ale nie może stać się próbą polemiki z pozycji wyobrażeń o luteranizmie u ekumenicznych partnerów z faktycznym luteranizmem. Jeśli nasi partnerzy mieliby pomysł, żeby nas rozliczać z wierności XVI-wiecznym tekstom zamiast posłuchać jak my je dzisiaj czytamy to coś jest nie tak na poziomie fundamentalnego założenia i nie ma o czym rozmawiać.


>> Ekumenizm.pl: O historii Konkordii Leuenberskiej


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Aby wykorzystać treść lub jej fragmenty należy otrzymać pozwolenie redakcji!