Karl Barth i polskie chrześcijaństwo A.D. 2020 – wykład z 2019

31 października 2020, Redakcja
U progu XXI wieku chrześcijaństwo w Polsce, tak jak 100 lat temu w Niemczech, toczą dwie choroby – wewnętrzna i zewnętrzna. Jego katastrofalny stan pogłębiają działania niektórych duchownych wszystkich wyznań. 100-lecie wydania komentarza do „Listu do Rzymian” Karola Bartha jest dobrą okazją by przeprowadzić głęboką krytykę polskiego chrześcijaństwa właśnie z pozycji teologii szwajcarskiego teologa. To właśnie teologia Bartha pozwoliła kościołowi w Niemczech w czasach nazizmu zachować resztki ewangelicznej wiarygodności. I, moim skromnym zdaniem, tylko jej głębokie przyswojenie może pozwolić polskiemu chrześcijaństwu na wyjście z katastrofy, w której się znajduje u progu XXI wieku, i którą w ciągu ostatnich lat tylko ochoczo pogłębia działaniami swoich duchownych.
 

Chrześcijaństwo w Polsce dziś, podobnie jak 100 lat temu w Niemczech, toczą dwie choroby – wewnętrzna i zewnętrzna.
 
Zacznijmy od choroby wewnętrznej. XIX wieczne liberalne chrześcijaństwo, jak Barth zauważył w swoim komentarzu, skupiało się nie tyle na Bogu, co na człowieku: jego uczuciach, jego rozumie, jego wewnętrznej dobroci i nieustającym postępie ludzkości. Bóg, ten radykalnie inny, święty, ale i objawiony Bóg był nie podstawą chrześcijańskiej refleksji, ale narzędziem do rozwoju naszej duchowości.
 
Nasza obecna polska rzeczywistość teologiczna jest zdumiewająco podobna gdyż centralnym problemem zwiastowania Kościołów w Polsce przestał być Bóg. Szczególnie Kościół rzymski zastąpił go etyką, która dodatkowo „zafiksowała się” na kwestiach aborcji i kontroli ludzkich zachowań seksualnych. Boże Narodzenie czy Wielkanoc przestały być świętami Boga i jego dzieła odkupienia ludzkości – ale są okazjami by wtłaczać ludziom do głowy nakazy etyczne, pochodzące z XIX wieku.
 
Zamiast mówić o wcieleniu Boga, o boskim „TAK” dla nas na krzyżu, dla wielu Polaków chrześcijaństwo sprowadza się do potępienia „dżender”, aborcji, pogardy wobec osób homoseksualnych i powtarzania formułki o „małżeństwie jako związku jednego mężczyzny z jedną kobietą.” Seks, aborcja i homofobia – od 1989 roku te sprawy zupełnie zdominowały przesłanie polskiego chrześcijaństwa. Tymczasem, jak wie nawet najbardziej pobieżny czytelnik Nowego Testamentu, są to sprawy w ogóle nie istniejące w nauczaniu Chrystusa z Nazaretu, i całkowicie peryferyjne w reszcie Biblii.
 
W przekonaniu coraz większej ilości osób, chrześcijaństwo w Polsce sprowadza się do antyaborcyjnej i homofobicznej korporacji nastawionej na pozyskiwanie pieniędzy. A przecież Kościołom i duchownym winno zależeć na głoszeniu Boga który się nam darmo z łaski objawia w Jezusie Chrystusie! A tymczasem, by sparafrazować Bartha, przesłanie polskiego chrześcijaństwa u progu XXI wieku brzmi tak: „Słowo Boże znalazło się wśród ludzi, jego opatrzność prowadziła historię od Abrahama do Chrystusa, Duch Święty zstąpił pod postacią języków ognia na apostołów w Zielone Świątki, Szaweł zaś stał się Pawłem i przemierzał lądy oraz morza — wszystko po to, by skupić się na zakazie aborcji, definiowaniu małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety oraz potępieniu osób LGBTQ. I to ma być wszystko? I tylko do tego wszystkiego ma się sprowadzać Bóg, jego nowy świat, przesłanie Biblii i jej cała zawartość?!”
 
Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy duchowni mają obsesję – by użyć tego określenia konferencji episkopatu – „zachowań samotniczno-ipsacyjnych” na te tematy – ale od 1989 roku to właśnie one zdominowały nauczanie kościelne. Polscy chrześcijanie nie czytają Biblii, i nie znają podstawowych prawd wiary, ale kościołom rzymskiemu i innym udało się osiągnąć to, że są homofobiczni, przeciwni aborcji, pogardzają uchodźcami oraz nie stosują prezerwatyw.
 
I tutaj przechodzimy do choroby zewnętrznej, która mu zagraża. Od mniej więcej 10 lat w Polsce narasta populizm, sprytnie podsycany przez niektóre partie, u nas zazwyczaj prawicowe. Oczywiście, ani populizm ani jego prawicowość nie jest czymś specyficznie polskim. Ale w Polsce ów populizm, z coraz bardziej widocznym odcieniem nacjonalistycznym, faszyzującym, i antysemickim próbuje przejąć polskie chrześcijaństwo. I podobnie jak przed 100 laty w czasach Karla Bartha, kościoły okazują się nie tylko niezdolne do stawiania oporu, ale niektóre już przyłączyły się częściowo do tego ruchu.
 
Znów, podobnie jak za czasów Bartha, wystarczy, by ten czy inny wódz zaczął grzmieć o „odnowie moralnej” czy warknąć „wara od naszych dzieci” – by bez krztyny zastanowienia w jego objęcia rzucili się niektórzy liderzy kościołów ewangelicznych, jak to pokazał niedawny ich list potępiający edukację seksualną. Coraz częściej przerywa się liturgię, nabożeństwo, które ma wielbić tylko Boga i tylko jemu składać cześć i oddawać chwałę, by publicznie złożyć hołd politykowi, jak to zrobił ostatnio biskup Mehring mówiąc prezesowi partii rządzącej: „Pańskie sukcesy są naszymi sukcesami!”
 
W 2015 roku, a więc w roku, w którym władza tak epatująca swoją religijnością, odmówiła najpierw przyjęcia uchodźców, a potem wydania wiz 8 sierotom z Aleppo na leczenie – ta sama władza nie spotkała się z żadnym natychmiastowym i jednoznacznym słowem krytyki ze strony żadnego z kościołów.
 
Liderzy Kościołów ewangelickich, jak gdyby nigdy nic poszli na spotkanie w Pałacu Namiestnikowskim i nawet wtedy nie wykorzystali okazji by ewangelicznie, jasno i dobitnie powiedzieć, że Ewangelia Jezusa Chrystusa oraz jednoznaczne nauczanie Biblii wyraźnie nakazuje nam pomagać uchodźcom, wdowom i sierotom. Nie zdołali z siebie wykrzesać oświadczenia, że porównywanie wdów, sierot i ludzi w ogóle do karaluchów i ludzi roznoszących choroby jest ciężkim grzechem i obraża Boga w sposób dużo głębszy i podły niż tęczowa aureola na ikonie. Jeśli tak prostego przesłania Ewangelii, tak podstawowej prawdy wiary, nie dało się powiedzieć wyraźnie podczas spotkania z głową państwa – to nie należało na nie w ogóle iść.
 
Ktoś powie, że liderzy kościoła „musieli iść dla dobra kościoła.” Karl Barth zapytałby ich, o jakie dobro kościoła chodzi? I czy im się udało to dobro osiągnąć? Bo jedynym dobrem, które mogłoby usprawiedliwiać tam ich obecność – mogło być publiczne wezwanie władz i narodu do nawrócenia i pomocy uchodźcom.
 
Cytując „Deklarację z Barmen” – duchowni mieli i wciąż mają ewangeliczny obowiązek powiedzieć dziś jasno w Polsce: „Jezus Chrystus, o którym zaświadcza nam Pismo Święte, jest jedynym Słowem Boga, którego należy słuchać, któremu w życiu i śmierci winniśmy ufać i być posłuszni. (…) Odrzucamy fałszywą naukę, jakoby Kościół mógł pozostawić kształt swojego przesłania oraz porządku samemu sobie lub zmianom panującym
aktualnie w światopoglądowych oraz politycznych przekonaniach.”
 
Gdy naród, rasa, cywilizacja czy też „wartości” zdają się naciskać na nasze kościoły i nasze chrześcijaństwo i żądać by „stanęły w szeregu obrońców” – kościoły, jako powołane przez Jezusa Chrystusa jego Słowem, i istniejące tylko w oparciu o jego Słowo muszą takim zakusom powiedzieć: NIE. Nawet za cenę braku zaproszenia do Pałacu Namiestnikowskiego, nawet za cenę nienawistnych komentarzy w sieci, nawet za cenę odstawienia od hojnej państwowej kasy. Gdy duchowni przerywając liturgię składają hołd władzy, musimy im wyraźnie i bez ogródek powiedzieć jak niegdyś Barth do Karla Fezera podczas dyskusji o odezwie Kościoła ewangelickiego do Fuhrera: „Mamy innego Boga.”
 
Teologia Karla Bartha jest w Polsce dziś potrzebna bardziej niż kiedykolwiek. Nie dlatego, że zagraża nam teologiczny liberalizm jak za jego czasów ale dlatego chrześcijaństwo w naszym kraju umiera zredukowane do dyskusyjnej etyki, wykorzystywane do doraźnych potrzeb politycznych, stręczone „narodowi”, „cywilizacji” i „wartościom”, które w wielu miejscach są radykalnym zaprzeczeniem objawienia i nauczania Jezusa Chrystusa.
Potrzebna jest nam polska „Deklaracja z Barmen,” potrzeba nam polskiego „Kościoła Wyznającego” – w Kościołach ewangelickich i katolickim Potrzeba nam wiedzy i wiary, która pozwoli przebić się przez pozory religijnych frazesów by zdemaskować ich obłudę i truciznę dla chrześcijaństwa w Polsce. Odwagę by to zrobić, by stanąć na wysokości zadania, znajdziemy tylko w Bogu, który nam się objawia sam, darmo z łaski, i który nie jest zainteresowany naszymi hierarchiami – ale który nas sam dla siebie wybiera, bez względu na naszą rasę, narodowość, orientację seksualną czy płeć, czy cokolwiek innego, co cenimy my, a nie Bóg.
 
Tylko wtedy gdy kościoły odnajdą w sobie odwagę by to głosić, znajdziemy radość i – by zacytować „Katechizm Heidelberski” – „pociechę że nie jesteśmy sami, ale należymy ciałem i duszą, w życiu i śmierci, do naszego wiernego zbawiciela Jezusa Chrystusa, który w pełni odkupił nas od grzechów swoim najświętszym ciałem i krwią.”
 
Obyśmy mieli odwagę takie chrześcijaństwo głosić i wyznawać.
 
ks. dr Kazimierz Bem, duchowny ewangelicko-reformowany

Wykład wygłoszony 20 maja 2019 r. w Ewangelikalnej Wyższej Szkole Teologicznej we Wrocławiu podczas Festiwalu Kultury Protestanckiej

1 thought on “Karl Barth i polskie chrześcijaństwo A.D. 2020 – wykład z 2019

Skomentuj Michał Studziński Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Aby wykorzystać treść lub jej fragmenty należy otrzymać pozwolenie redakcji!