Teologia krzyża

Na jednym tchu mówi się o teologii krzyża i teologii luterańskiej. Niemożliwe jest opisanie morfologii ewangelicyzmu czy luteranizmu bez wskazanie na krzyż Chrystusa. Właściwie, nie ma reformacji, nie ma teologii i duchowości ewangelickiej bez krzyża, a w niej krzyż to nie dwie zbite deski czy rozczulanie się nad opowieścią o drodze Jezusa na Golgotę. To wydarzenie, punkt zwrotny, a jednocześnie nieustanne miejsce wejścia i wyjścia.

2 kwietnia 2021, Redakcja

Krzyż Chrystusa to nie obiekt, nie przedmiot kultu – jakkolwiek piękne są krucyfiksy w naszych kościołach. Krzyż jest wydarzeniem i spotkaniem, brutalnym zerwaniem niewinnego Życia, a jednocześnie kontynuacją opowieści o łasce i wielkim miłosierdziu.

Teologia krzyża ma swój początek u samego Jezusa. To On wyszedł naprzeciw swojej śmierci z pewnością i wolą oddania życia za innych – napisał luterański teolog Paul Althaus. Teologia krzyża nie jest reformacyjnym wynalazkiem, nie jest czymś, co Luter wykoncypował od A do Z jako teorię taniego pocieszenia na potrzeby akademickiej dyskusji, ale jest wyznaniem wiary, nawet jeśli wypowiedzianym podczas uniwersyteckiej debaty w Heidelbergu w 1518 r.

Gdy więc przed licznie zgromadzonym duchowieństwem i kadrą naukową Luter mówił o teologii/teologach chwały i teologii/teologach krzyża, wypowiedział to, co z jednej strony jest znakiem rozpoznawczym ewangelickiej duchowości, a z drugiej ukazuje chrześcijaństwo odklejone od fałszywego poczucia bezpieczeństwa w strukturach, ceremoniach czy wygodnie zadomowione w dogmatach.

Przesłanie Wielkiego Piątku, a zatem teologii krzyża, ukazuje wiarę zupełnie odsłoniętą jak rozpięte ciało Zbawiciela nad Golgotą; wiarę podatną na zranienie i ból, ale przecież nie bezbronną, bo silną słabością i śmiercią Chrystusa.

Teologia krzyża to radykalizm paradoksu, który raz subtelnie, raz ogłuszająco przebija się już od opowieści o Narodzeniu Pańskim. Krzyż wpisany jest w przedziwną opowieść o przyjściu na świat Zbawiciela, którego droga życia prowadzi krętymi ścieżkami aż na Golgotę. Zgodnie ze świadectwem Pisma, Luter wyznaje, że w Chrystusie, prawdziwym Człowieku na świat przychodzi prawdziwy Bóg, który wprowadza w świat przesłanie miłości – bezwarunkowej, bezbronnej, ufającej, takiej, którą można zranić, zdeptać, odrzucić, ale przecież nie zniszczyć.

Luter sięga po mocno brzmiące słowa, aby opisać radykalizm Boga: jeśliby Bóg nie byłby sam obecny w Chrystusie to wówczas Chrystus byłby ‘złym Zbawicielem’, który sam potrzebowałby Zbawiciela. Chrystus jest Panem i Bogiem, jest Zbawicielem – jest moim Panem i Zbawicielem – wyznaje reformator. W pismach reformatora jak refren powraca fraza pro me (dla mnie). Wielu zarzucało i wciąż zarzuca Lutrowi, jak i całej reformacji ewangelickiej ‘egoizm zbawienia’, przesadną koncentrację na własnym ‘ja’, skrajny indywidualizm, który miałby prowadzić do wypłowienia wspólnotowego poczucia i braku rozeznania, że przecież Chrystus przyszedł na ten świat nie tylko pro me, ale i pro nobis.

Lutrowi, a co za tym idzie, teologii krzyża jednak daleko do prywatyzacji wiary. Owo pro me oznacza w teologii krzyża zaufanie, że historia Jezusa nie jest jakąś niezobowiązującą opowiastką, którą można uznać za prawdziwą lub nie, której walory można docenić albo odrzucić, ale jest wydarzeniem, które przenika, rozsadza i przewartościowuje wiarę jako taką. Nie chodzi o ideę, ale o osobę Chrystusa.

Innymi słowy: jeśli nie wierzysz, że Chrystus przyszedł do ciebie, jeśli nie widzisz go w ukryciu i uniżeniu, odrzuceniu, które jest prawdą o miłości i obecności Boga w świecie, jeśli nie widzisz, że owo pro me to Bóg objawiający się w absolutnej słabości, która jest zbawieniem dla człowieka odurzonego przekonaniem o własnej samowystarczalności to wówczas wiara degraduje się do przekonania i w konsekwencji umiera. Taka wiara nie jest też zdolna dostrzec innych, których Ewangelia o krzyżu dotyczy w ten sam sposób, nie jest możliwe przejście od pro me do pro nobis, które przejmująco wyrażają Słowa Ustanowienia Sakramentu Ołtarza: za was wydane (…) za was przelana. Wiara płynąca z krzyża nie jest psychologiczną autorefleksją, ale odpowiedzią na to, kim jest Jezus pro me, jest zerwaniem świątynnej zasłony, która pokazuje stan faktyczny człowieka bez ornamentów, bez zbędnej nadbudowy – takiego, jakim jest. Pokazuje nade wszystko Chrystusa triumfującego w słabości, uniżonego w swojej sile.

Teologia krzyża, którą tak szczególnie podkreśla się podczas wielkopiątkowych nabożeństw, pokazuje, że wiara chrześcijanina nie jest wielkością niezależną, istniejącą gdzieś w przestworzach egzystencjalnych poszukiwań. Teologia krzyża oznacza, że chrześcijanin zmaga się z nie-mocą krzyża, która nie od razu i nie zawsze musi wskazywać na dobre zakończenie na naszych warunkach. Krzyż Chrystusa to trudna obietnica, że w słabości i uniżeniu, jakich doświadczył Chrystus, zawarta jest zapowiedź ostatecznego zwycięstwa nad samotnością, zwątpieniem i śmiercią. Paradoks teologii krzyża polega również na tym, że nie kończy się ona na Wielkim Piątku, a po ciszy Wielkiej Soboty, widać wyraźniej, że wielkanocne orędzie o życiu uniemożliwia wyznawczyniom i wyznawcom Chrystusa wybranie roli życzliwych obserwatorów, którzy z daleka obserwują dramat rozgrywający się na Golgocie.

W tych niespokojnych czasach, wymagających dla dobra bliźniego zachowania dystansu, krzyż jest przypomnieniem, że Bóg w Chrystusie odrzucił dystans i samoizolację, aby człowiek już nigdy nie doświadczył poczucia osamotnienia i braku nadziei.


„Nie opuszczaj mię w żadnym krzyżu, w żadnej biedzie i przykrości. Niech do rozpaczy mię nie zbliża, ani zwątlą w cierpliwości: im większe uciski moje, tym bliższe litości Twoje.” ŚE 151,4

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Aby wykorzystać treść lub jej fragmenty należy otrzymać pozwolenie redakcji!