Kościół Katolicki Augsburskiego Wyznania – czy właśnie nie tak postrzegali się ewangelicy w dniu odczytywania przed cesarzem Karolem V Wyznania augsburskiego (CA)?
Kościół Katolicki z pewnością. Nie wiem, czy by sami dopisali „Augsburskiego Wyznania”, bo to już zakłada jakiś partykularyzm, a oni w swoim wyznaniu widzieli wyznanie całego Kościoła, który potrzebował reformy. Byli przekonani, co do nauki, jaką przestawili w części pierwszej, że „nie ma w niej nic, co by się nie zgadzało z Pismem lub z Kościołem powszechnym, albo z Kościołem rzymskim, jak dalece jest nam znana z pisarzy”, zaś reformacyjne spory podsumowano: „Całe nieporozumienie dotyczy tylko pewnych nielicznych nadużyć, które się wkradły do Kościoła bez autorytatywnych podstaw”. Oczywiście można uznać to za zbytni optymizm, a wręcz naiwność. Ale z pewnością stało za tym przekonanie, że wyznanie, które przedstawiają, nie jest jakimś partykularnym głosem, ale wyznaniem jednego, świętego, apostolskiego i katolickiego Kościoła.
Ale gdyby nie różnice i dokonane przez ewangelików zmiany to by tego dokumentu nie było
Tak i to w pewnym sensie objaśnienie tych zmian było powodem przygotowania tego wyznania. Stąd jego znacząco obszerniejsza druga część skupiona na zniesionych nadużyciach. Trzeba przy tym pamiętać, że te zmiany były praktycznym wyrazem wiary deklarowanej w artykułach części pierwszej.
Każdej ze stron zależało na zachowaniu organizacyjnej jedności, ale CA jest chyba też ostatnią dużą próbą jej zachowania, ale w duchu różnorodności, którą przecież Kościół średniowieczny doskonale znał.
Reformacyjne spory wpisują się w dłuższą tradycję dyskusji o modelu jedności Kościoła. Choćby trwające cały XV wiek spory o wyższość soboru nad papieżem. Trzeba także jasno powiedzieć, że protestanckie przekonanie o niechęci Kościoła czasów Reformacji do reformy to mit. Kościół ten się zreformował, ale w odmiennym modelu niż Reformacja.
Utarło się mówić o reformacji i późniejszej kontrreformacji tak, jakby Rzym podkreślał „ma być tak jak było”
W dzisiejszych badaniach nad XVI wiekiem teza o równoległych reformach protestanckiej i rzymskiej to w zasadzie banał i elementarz. Z pewnością też Reformatorzy stanęli w opozycji do centralistycznych zapędów kurii rzymskiej. Zaś model jedności Kościoła z „Wyznania augsburskiego”, dziś w dialogu ekumenicznym znany jako „jedność w pojednanej różnorodności” nie był aż takim novum, jak chciała by to protestancka historiografia ewangelickiego geniuszu i sukcesów.
Co więc było najważniejszym impulsem CA?
W kontekście jedności Kościoła wagą „Wyznania augsburskiego” było zaproponowanie wprost modelu opartego na jedności co do rzeczy najważniejszych, tych które przekazują zbawczą łaskę Boga, a więc kazania i sakramentów. Patrząc na różnorodność partykularyzmów w średniowiecznym Kościele takie oparcie się o plan minimum nie było niczym nowym. Tutaj raczej odgrywało rolę to, że ten konsensus nie ma charakteru instytucjonalnego, ale jest dynamiczny, oparty na negocjowaniu tego, jak na praktyczne życie Kościoła przekłada się kluczowa prawda o zbawieniu jedynie ze względu na Chrystusa.
No właśnie, niejednokrotnie podejmowano dialog teologiczny na temat znaczenia ekumenicznego CA. Kard. Joseph Ratzinger podczas referatu wygłoszonego w Grazu w 1978 r. podsumował niejako tę dyskusję wskazując, że nie tylko jest problemem z samym terminem „uznania” CA, ale wymienił też trzy inne: miejsce CA w luterańskich pismach wyznaniowych, autorytet CA oraz zgodność dokumenty z wiarą Kościoła rzymskokatolickiego. Czy ten potencjał ekumeniczny CA należy uznać za wyczerpany?
Z pewnością ten potencjał idzie w inną stronę niż chciałby Kościół rzymskokatolicki. Dobrze to widać na przykładzie współczesnych wewnątrzluterańskich dyskusji o ekumenicznym zaangażowaniu. Jest w nich z pewnością wątek idący w kierunku przyswojenia episkopalnej narracji zbliżającej do Kościoła rzymskokatolickiego, który docenia, że dla partnerów ekumenicznych są ważne także inne faktory niż plan minimum zawarty w „Wyznaniu augsburskim” (CA VII). Z drugiej strony istnieje w tej dyskusji stanowisko podkreślające, że ten plan minimum jest właśnie siłą CA, którą trzeba zachowywać.
Przypomnijmy, że chodzi o zasadę, że do prawdziwej jedności wystarczy zgodne głoszenie Ewangelii i udzielanie Sakramentów według nakazu Zbawiciela. Czy ten model wyszedł poza luterańskie ramy?
W pewnym sensie takie wydarzenia jak ewolucja modeli jedności w ramach Światowej Rady Kościołów (ŚRK), która idzie w stronę docenienie różnorodności, czy też sukces takich porozumień jak „Konkordia leuenberska” opartych o CA VII pokazuje, że jest to model możliwy i faktycznie funkcjonujący. Jednocześnie trzeba też pamiętać, że sprawa taka jak zgodność CA z nauką Kościoła rzymskokatolickiego jest tematem zupełnie badawczo nietrywialnym, bo to zakłada poważną analizę tego, co zostało ustalone w nauce Kościoła rzymskokatolickiego od Soboru Trydenckiego.
Skoro CA ma tak niebagatelne znaczenie, nie tylko dla ekumenizmu, ale i dla tożsamości luterańskiej wspólnoty to dlaczego wciąż bardziej obstajemy przy świętowaniu legendy 31 października aniżeli faktu 25 czerwca, który wpisany jest w nazwę Kościoła – w Polsce, na Słowacji czy w Austrii?
Dlaczego? Pewnie siła symbolu i tradycji. Liczne badania i analizy prowadzone w kontekście roku 2017 pokazały siłę mitu zakonnika z młotkiem. 31 października jest datą bardziej luterską, 25 czerwca sfrustrowany Luter pisał listy z Koburga… Poza tym lubimy mocne i symboliczne początki. Jako rocznicę końca poprzedniego systemu w Polsce też świętujemy wybory 4 czerwca, chociaż realna zmiana wykuwała się w nużących, późniejszych pracach parlamentarnych. Z „Wyznaniem augsburskim” jest trochę podobnie. To nie jest tekst odezwy, który porwie tłumy. Rozmawiamy w 2020 roku, a więc w 500 lat po ukazaniu się „O wolności chrześcijanina” – to z pewnością tekst, który o wiele bardziej nadaje się na ikoniczny manifest ewangelickiego rozumienia świata. CA natomiast to dobrze pomyślane i opisane ramy, których lektura jest pewnym wyzwaniem, trzeba kojarzyć podstawowe historyczne i teologiczne konteksty, trzeba uważać na strukturę. Kiedy jednak wejdzie się w niego głębiej to zaczyna się doceniać genialność jego lapidarnej formy, która jasno definiując podstawowe pryncypia pozostawia pole wolności do ich twórczego stosowania.
Może i lapidarna forma i na pewno bardziej lekkostrawna od 95 tez Lutra, ale czy aby na pewno łatwo przyswajalna dziś?
Zestawienie z 95 tezami dobrze pokazuje istotę problemu. 95 tez zupełnie bezzasadnie bywa przedstawiane jako jakiś program reformy Kościoła, a to przecież jedynie teologiczne rozważania dotyczącego zupełnie wycinkowego elementu debaty w ówczesnej teologii. Bez wejścia w ten historyczno-teologiczny kontekst da się z 95 tez wyciąć cztery czy pięć zdań, które z uporem bywają cytowane. W przypadku CA bariera owocnej lektury tekstu nie jest tak wysoka, ale nadal wymaga kojarzenia licznych faktów z historii teologii. To w pewnym sensie jest tekst teologa erudyty dla teologów erudytów. Ta konieczność czytania CA niejako „z komentarzem” nie zmienia jednak faktu, że jest on do dziś tak ważny, bo mierząc się z całym bogactwem zawartych w nich odniesień docieramy do głębokiego i zróżnicowanego obrazu. W tym sensie CA pokazuje, że jest granica między uproszczeniem a prostactwem.
I gdzież jest ta granica?
Tam, gdzie dąży się nie do przedstawiania rzeczy możliwie prosto, ale wychodzi się z założenia, że wszystko można wyrazić w jednym, dwóch zdaniach pozostających w oderwaniu i od wielowymiarowości opisywanej rzeczywistości i od korzeni sytuacji, w której się znaleźliśmy. Niewątpliwie Melanchton nie silił się by komplikować terminologię, ale też nie uciekał od nawiązywania do różnych wątków chrześcijańskiej tradycji, chciał w końcu oddać skomplikowaną i wielowątkową rzeczywistość wiary chrześcijańskiej, a nie jedynie zestawić katalog zmian reformacyjnych z mniej lub bardziej zadowalającym uzasadnieniem.
Nie było chyba intencją Melanchtona stworzenia tekstu, który byłby czytany podobnie jak Biblia
W żadnym razie. Dawał w „Wyznaniu augsburskim” pomoc w jej rozumieniu, swoiste podsumowanie, które jednak Biblii nie miało i nie mogło zastąpić. Widać to świetnie w tym, że w kluczowych miejscach tekstu argumentacja sięga wyłącznie do Biblii.
Co może więc mieć „ławkowy ewangelik” po 490 latach z CA, tym bardziej jeśli 25 czerwca praktycznie nie jest obchodzony, no chyba, że akurat wypadnie w niedzielę i wówczas – to zależy od pamięci lub nastroju duchownego – jest napomknięty.
Powiem nieco przewrotnie, że wyzwanie, jakie dla ławkowego ewangelika stanowić może lektura CA jest dobrym impulsem, żeby stać się bardziej ewangelikiem.
CA jako katalizator ewangelickości?
Choćby wspomniany przez nas model jedności zakłada, że ci, którzy go stosują muszą mieć określone minimalne kompetencje teologiczne, by brać udział w negocjowaniu jak powinny być realizowane tu i teraz podstawy jedności. Doświadczenie niezrozumienia przy lekturze CA może być więc impulsem by szukać i domagać się w Kościele by traktował swoich członków jak prawdziwych ewangelików.
W jaki sposób?
Choćby poprzez dawanie narzędzi by mogli sami konfrontować się z interpretacją życia chrześcijańskiego widzianego w perspektywie CA. W pewnym sensie taką motywację do edukacji wynikająca z CA można uznać za element spadku po Melanchtonie – nauczycielu Niemiec. Zachęcam do lektury CA i szukania w parafiach na różnych forach miejsca, by także dzisiaj mierzyć się z treściami tego wyznania.
>> Ewangelicy.pl: Więcej o Wyznaniu augsburskim
Dziękuję za omówienie CA dla,, ławkowego ewangelika,, by stał się bardziej ewangielikiem, przez zrozumienie i przyjęcie nauki jako spadku po niemieckim nauczycieluMelanchtonie Filipie. To jest swoiste podsumowanie,, Wyznania Augsburskiego, które jest zakotwiczone w Pismach. Samej Biblii. CA jest ważny, z polami wolności do ich twórczego stosowania.