W tym roku mija 25 lat od podpisania Porozumienia między Kościołem Ewangelicko-Augsburskim a Kościołem Ewangelicko-Metodystycznym. Jaka była droga do porozumienia podpisania?
Droga była długa i wyboista. Zaczęło się od trudnej sytuacji na Mazurach po II wojnie światowej. W książce ks. Krzysztofa Bielawnego nt. sytuacji Kościołów na Mazurach w perspektywie historyczno-ekumenicznej zawarte są trudne fakty dotyczące między innymi przejmowania kościołów luterańskich przez metodystów. Podczas jednego z posiedzeń konsystorza w 1951 r. bp Jan Szeruda mówił, że o ile tradycyjna współpraca z Kościołem ewangelicko-reformowanym rozwija się w duchu braterskiej miłości, o tyle z Kościołem metodystycznym weszła „na tory budzące poważny niepokój”. W dużym skrócie: metodyści przybyli na Mazury poproszeni o pomoc duszpasterską przez luteran. Zaczęli się predstawiać jako spadkobiercy Kościoła Ewangelicko-Unijnego. Nasz Kościół ewangelicko-augsburski miał wówczas gigantyczne problemy kadrowe. Było tylko kilku księży na Mazurach – m.in. ks. Jerzy Sachs i ks. Alfred Jagucki – ale nie nadążali z obowiązkami. Na Mazurach pojawiali się różni duchowni metodystyczni. Szczególnie ciekawą postacią był ks. Gustaw Burchardt, który był z urodzenia luteraninem, pracował jako ewangelista w warszawskiej Parafii Świętej Trójcy, przeszedł do metodystów, by później powrócić do naszego Kościoła. Oczywiście, sprawa obecności metodystów jest złożona i została dobrze naukowo opracowana przez naukowców.
Czy spory metodystyczno-luterańskie dotyczyły bezpośrednio Księdza Biskupa?
Owszem, jako praktykant w Ostródzie doświadczyłem, co znaczy podział w parafii, kościele i nawet na plebanii. Pamiętam, że zostałem skierowany na zastępstwo za ks. Franciszka Dudę, którego wybrano proboszczem w Olsztynie i na Wielkanoc musiałem zapewnić opiekę duszpasterską w pięciu parafiach w regionie. Jakiś człowiek woził mnie na motorze po okolicznych miejscowościach i wszystko było skrupulatnie opisane, że od tej do tej godziny musimy uwinąć się z nabożeństwem, bo już czekał metodysta. A ci, którzy czekali na nabożeństwo metodystyczne to właściwie byli dawni wierni Kościoła ewangelicko-unijnego, a w gruncie rzeczy luterańskiego, gdyż ewangelicyzm unijny miał – z drobnymi wyjątkami – charakter luterański. Ludzie nie zauważali z początku zmian, gdyż duchowni metodystyczni używali tych samych strojów liturgicznych i agend. Później, jak już byłem księdzem, to już nie miałem za bardzo kontaktu z metodystami, gdyż we wschodniej części Mazur ich nie było.
W 1991 roku objął ksiądz urząd Biskupa Kościoła, a trzy lata później ratyfikowano wspólny dokument z metodystami.
Tak, byłem też prezesem Polskiej Rady Ekumenicznej i jednocześnie zwierzchnikiem największego Kościoła protestanckiego zaangażowanego w dialog ekumeniczny. Uważałem, że skoro szukamy pojednania z różnymi wyznaniami – z Kościołem rzymskokatolickim, a także innymi wspólnotami spoza PRE, to tym bardziej należy podjąć niezałatwione kwestie, a jedną z nich była sprawa z metodystami. Z ks. superintendentem Adamem Kuczmą powołaliśmy wspólną komisję i jeszcze przed jej oficjalnymi obradami komisji uderzyliśmy się we własne piersi, aby oczyścić przedpole dla dialogu teologicznego. Zachętą było porozumienie podpisane przez metodystów i reformowanych w 1990 roku, choć historia relacji reformowano-metodystycznych jest znacznie dłuższa i po wojnie był nawet projekt powołania wspólnego Kościoła.
Jak wyglądały dalsze relacje?
Były poprawne, choć oczywiście nie brakowało napięć. Za mojej kadencji rozpoczęła się inicjatywa wspólnych posiedzeń konsystorzy trzech Kościołów ewangelickich. Z okazji rocznic związanych z Ugodą Sandomierską (1570) padały z różnych stron i od różnych osób propozycje zacieśnienia relacji z uwzględnieniem metodystów. Był pomysł ks. seniora Waldemara Preissa (Bydgoszcz) z 1970 roku, aby stworzyć jeden Kościół ewangelicki i w latach 90. powracały podobne propozycje stworzenia czegoś na wzór federacji trzech Kościołów. W międzyczasie metodyści dodali do swojej nazwy określenie ‘ewangelicki’, co w naturalny sposób wzmocniło identyfikację metodyzmu z pozostałymi wyznaniami ewangelickimi. Naprawa kontaktów luterańsko-metodystycznych miała jeszcze praktyczny wymiar związany z powstającymi na początku lat 90. ustawami o stosunku państwa do poszczególnych Kościołów. Ważne było też kreowanie wspólnych stanowisk czy w ogóle wspólna reprezentacja mniejszości wobec państwa, a bez pojednania między naszymi Kościołami byłoby to utrudnione.
Czego luteranie mogą się nauczyć od metodystów?
Z pewnością luteranie mogą wiele nauczyć się od innych chrześcijan, nie wyłączając metodystów. Choć mamy nieco inne korzenie historyczne to jednak pewne powiązania historyczne – znaczenie Lutra dla ks. Jana Wesley’a – czy pobożnościowe dotyczące pokrewieństwa luterańskiego pietyzmu z praktykami duchowymi metodystów, sprawiają, że jesteśmy sobie bliscy. U metodystów ów element osobistego nawrócenia i uświęcenia jest mocniej akcentowany niż w tradycji luterańskiej, choć przecież także i u nas są różne nurty duchowości. Poza tym poprzez swoją działalność prospołeczną w Polsce międzywojennej i później – choćby dzięki działalności edukacyjnej (szkoła języka angielskiego) – metodyści zawsze byli dobrym przykładem dla luteran.
>> 25 lat Porozumienia Luterańsko-Metodystycznego