O średniowieczu i jego różnorodności opowiada dr Monika Saczyńska, mediewistka z Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk.
Przenośne ołtarze, sznury modlitewne i przywileje papieskie – to główne zagadnienia Pani zainteresowań naukowych, dotyczących badań nad średniowieczną pobożnością. Jak bardzo obce czy może jak bardzo bliskie są lub mogą być te tematy dla ewangeliczki?
W pracy naukowej jestem przede wszystkim historykiem. Staram się patrzeć obiektywnie na badaną rzeczywistość odległych wieków, a skupiam się na okresie XIV-XV wieku, początków wieku XVI. Początki moich zainteresowań badawczych sięgają jeszcze czasu studiów, czyli czasów na długo przed wstąpieniem do Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego. Nigdy nie utożsamiałam się z badaną przeze mnie rzeczywistością. Zawsze dążyłam do zachowania dystansu, co jest zresztą jednym z wymogów prowadzenia rzetelnych badań naukowych.
Ale czy w materii tak wrażliwiej, dalekiej od zaklinanej tu i ówdzie neutralności światopoglądowej, możliwy jest jakikolwiek obiektywizm. W końcu opisując jakąś rzeczywistość przychodzimy z konkretnym bagażem kulturowym i duchowym
Oczywiście. Bagaż kulturowy, duchowy, bagaż własnych doświadczeń i przeżyć mamy zawsze. I nigdy nie jesteśmy w stanie odciąć naszego „ja”, naszej wrażliwości, naszego postrzegania świata i stać się jedynie obiektywną „maszyną badawczą”. I co więcej nie powinnyśmy, że powiem trochę zaprzeczając swym wcześniejszym stwierdzeniom. Ale nakazem badawczym jest dążenie do obiektywizmu. Jest niedopuszczalne przenoszenie własnych sympatii, upodobań, przekonań na badaną materię. Historyk staje wobec źródła jako badacz. Badacz uzbrojony jedynie w metody i narzędzia. Badacz, który nie kieruje się emocjami. Choć oczywiście badacz, który został ukształtowany przez koleje swojego życia, przez swoje doświadczenia, także te poza naukowe.
Wracając zatem do głównego wątku: zajmuje się Pani późnym średniowieczem, okresem niezwykle bogatym w różne, czasem przeciwstawne prądy religijne, które w dużym stopniu doprowadziły do narodzin fenomenu o nazwie Reformacja. Jak ewangeliczka czuje się we wspomnianym świecie przywilejów papieskich, w tym przenośnych ołtarzy i absolucji in articulo mortis.
Czuję się bardzo dobrze. Nie wykluczone, że fakt, iż wychowałam się w rodzinie katolickiej i przez dużą część życia byłam katoliczką ułatwia mi poruszanie się w zawiłościach późnośredniowiecznej pobożności. Trzeba jednak pamiętać, że świat religijności późnego średniowiecza różni się także znacznie od religijności obecnego katolicyzmu. Papieskie przywileje czyli specjalne łaski, które mógł przyznawać wiernym papież były zupełnie innym wydarzeniem w XIV lub XV wieku niż teraz. Przy czym nie chcę powiedzieć, że wówczas otrzymywali je ludzie szczególnie zasłużeni i dobrze znani w Kurii. Nie. Odbiorcami byli władcy, biskupi, urzędnicy, szlachta, mieszczanie, ale tez ludzie skądinąd nieznani. Przywileje otrzymywały osoby, które zwróciły się do Kurii z supliką (prośbą) napisaną według odpowiednich formuł. Przywileje także były wypisywane według formularzy. Trzeba tu wiedzieć – choć trochę – jak funkcjonowała Kuria. Była to ogromna maszyna biurokratyczna w fascynujący sposób zorganizowana. Wnikanie w ten świat jest doprawdy wielką przygodą badawczą, gdyż mechanizmy działania całego aparatu były skomplikowane i odkrywanie ich jest fascynujące. Poszukiwanie w tym gąszczu Polaków i identyfikowanie ich bywa zadaniem wręcz dla detektywa. Zajmowanie się przywilejami papieskimi zezwalającymi m.in. na posiadanie ołtarza przenośnego, czyli niedużych rozmiarów ołtarza (zazwyczaj deski lub skrzynki z kamieniem konsekrowanym) lub przywilejów udzielających absolucji in articulo mortis (prawa otrzymania w chwili śmierci odpuszczenia grzechów, także tych zarezerwowanych dla papieża), zajmowanie się tymi zagadnieniami jest badaniem jednych ze źródeł religijności. Wbrew pozorom nie mamy zbyt wiele świadectw mówiących nam o osobistej dewocji Polaków w późnym średniowieczu.
I nagle w ten świat przywilejów, niezwykle kolorowy i eklektyczny świat późnośredniowiecznej pobożności wkracza z hukiem szara, ponura reformacja ze Słowem – czy tak to mniej więcej wygląda oczami mediewisty? Jak postrzega w tym kontekście reformację ewangeliczka z wyboru, która jest przy okazji mediewistką?
Rzeczywiście powstaje wielkie zamieszanie i świat w dużej mierze zmienił swą postać, bo nie tylko powstały nowe Kościoły, ale i Kościół katolicki uległ przemianie. Trzeba jednak pamiętać, że zmiana, a może przemiana to był proces. W historii bardzo rzadko dzieje się coś nagle i niespodziewanie. Trudno też uznać, że reformacja wkroczyła w świat uporządkowany. To był świat, w którym wrzało od dziesiątków lat. Postulat reformy in capute et in membris (w głowie i członkach) był stałym nawoływaniem teologów, części duchowieństwa i świeckich późnego średniowiecza. To byli ludzie zatroskani o swój Kościół i swoją wiarę. Trzeba też pamiętać, że w okresie średniowiecza, którym to mianem obejmuje się wszak 1000 lat, wielokrotnie dochodziło do powstania różnych ruchów kontestujących „oficjalną” religijność, ruchów, w których chodziło o powrót do źródeł, powrót do pierwotnej religijności, o powrót do Boga. Ruchów zresztą o bardzo różnym obliczu i losach. Rewolucjonistą był i Piotr Waldo i św. Franciszek. Pytaniem jest, co się stało, iż reformacja XVI wieku zyskała taki kształt jaki zyskała i przyniosła tak daleko idące konsekwencje. Ale to już nie jest pytanie dla mediewisty.
A może jednak dla mediewisty. Odpowiedź, jaka pada w kontekście reformacji to głównie zarzut, iż zabrakło posłuszeństwa Lutra i jego zwolenników wobec Kościoła ukazywanego jako doktrynalnie stabilna i homogeniczna jedność
Marcin Luter był człowiekiem późnego średniowiecza. Wyrósł i został ukształtowany w konkretnej rzeczywistości i oczywiście nie był w stanie tego bagażu doświadczenia odrzucić. Myślał i czuł według swego czasu. I w tym kontekście mediewista może zabierać zdanie. Ale dlaczego jego wystąpienie przyniosło takie konsekwencje i dlaczego zyskał tylu zwolenników jest już pytanie dla badacza następnej epoki. Przemiana w mentalności, w postrzeganiu świata, w postrzeganiu roli człowieka i w postrzeganiu stosunku człowieka do Boga, zaczyna następować w XV stuleciu ale ostatecznie dokonuje się i upowszechnia w następnym stuleciu.
Kwestia posłuszeństwa jest ważna i nie być może wręcz kluczowa. Przywołany przeze mnie przykłada Piotra Waldo i św. Franciszka dotyka tego samego zagadnienia. Oni mówili bardzo podobnie. Franciszek okazał posłuszeństwo i został świętym Kościoła Rzymskiego, a co więcej do pewnego stopnia zrewolucjonizował ten Kościół, zrewolucjonizował też pobożność swego czasu i czasów następnych.
Gdzie jest cezura pozwalająca określić granicę między średniowieczem a nową epoką. Czy Reformacja jest momentem przejściowym, a może samodzielną wielkością, która umożliwiła zaistnienie oświecenia z jego pozytywnymi i negatywnymi skutkami?
Pytanie o granice i cezury jest niezmiernie trudnym. A wszelkie proponowane daty są zawsze umowne. Nie można bowiem wyznaczyć ścisłych dat procesów historycznych. Oczywiście są wydarzenia, które dokonywały się w konkretnych miejscach i w konkretnym czasie; wydarzenia, które późnej zostają uznane za pewnego rodzaju momenty przejścia. Ale owa ich „przełomowość” jest przeważnie dostrzegana ex post. Przybicie dokumentu zawierającego krytykę stosunków panujących w Kościele Rzymskim na drzwiach pewnego kościoła nie było wydarzeniem wyjątkowym i przełomowym. Ten moment tak zaczął być postrzegany dopiero późnej. Sama przemiana w myśleniu zaczęła się dokonywać dużo wcześniej. Jako koniec średniowiecza i początek nowej ery, czyli nowego patrzenia na świat przyjmuje się różne umowne daty. To i 1453 roku (upadek Konstantynopola) i 1492 roku (odkrycie Ameryki przez Kolumba). Ale w Polsce zwraca się uwagę także na 1492 r. (śmierć Kazimierza Jagiellończyka) ale też 1505 r. (konstytucja Nihil novi moment przełomowy w kształtowaniu się parlamentaryzmu polskiego). Trudno też przyjmować jedną datę dla wszystkich ziem i regionów. W Italii XIV i XV wiek to świat zupełnie inny niż w pozostałej części Europy. Trzeba zawsze pamiętać, że historia to proces. Reformacja jest jednym z ruchów. Samodzielną epoką i samodzielną wartością. W pewnym sensie jest to również jakiś moment przejściowy, pod warunkiem, że moment będziemy rozumieć jako czas rozciągnięty na dziesiątki lat.
Powracając do wątku pobożności – jak bardzo reformacja stanowiła wyłom w tradycji, na ile doprowadziła do wymarcia ważnych praktyk pobożnościowych, a którym być może przedłużyła życie?
Powiem coś być może szokującego dla protestanckiego ucha, ale reformacja wyrosła z pobożności późnego średniowiecza. Chrystus w centrum pobożności, powrót do Słowa, nawet komunia pod dwiema postaciami to nie są „nowinki”. Protestantyzm odrzucając w swoim świecie pewne praktyki do pewnego stopnia przyczynił się – jeżeli można tak powiedzieć – do konserwacji takich praktyk w katolicyzmie. Kult obrazów, relikwii, odpusty, pielgrzymki to są praktyki nadal kultywowane, ale w obrębie Kościoła rzymskokatolickiego. Ciekawie może wyglądać w tym kontekście przypadek różańca, czy szerzej ujmując sznurów modlitewnych (czyli różnego typu sznurów o różnej liczbie paciorków, ułatwiających wielokrotne powtarzanie tych samych modlitw). Sznury modlitewne służące zresztą do powtarzania i Pater noster i Avemaria były elementem pobożności zindywidualizowanej, dążącej do głębszego zaangażowania i przeżycia religijnego, do osobistego spotkania z Bogiem, a zatem elementem pobożności wychodzącej poza zwyczajną normę. Z czasem sznur modlitewny, a zwłaszcza najbardziej popularny różaniec stał się symbolem katolicyzmu wręcz sztandarem antyreformacyjnym.
Symbolem, który przeżywa pewien renesans w luteranizmie, szczególnie skandynawskim…
To tylko potwierdza, że ten typ modlitewnej medytacji może być atrakcyjny (w sensie duchowym) dla różnych osób i w różnych kręgach. Trzeba zresztą pamiętać, że sznury modlitewne są znane także w innych kulturach i religiach a przez chrześcijaństwo zostały przejęte najpewniej z ze świata muzułmańskiego w czasie wypraw krzyżowych.
Jednak nie różańcem średniowiecze stoi, ani tym bardziej okres reformacji, nawet jeśli reformacja luterańska – inaczej niż ta nurtu szwajcarskiego – nie wyrugowała wielu elementów pobożności średniowiecznej. Czy poza wspomnianymi przez Panią aspektami pobożności indywidualnej i czci dla Sakramentu Ołtarza, reformacja przeniosła przez zawieruchę historii inne elementy średniowiecznej duchowości?
A czy współczesny Kościół rzymskokatolicki ma w sobie elementy ducha późnośredniowiecznej pobożności? Współczesne Kościoły protestanckie i Kościół rzymskokatolicki wyrastają z pnia średniowiecznego, ale mają też korzenie wczesnochrześcijańskie. I mają również swoje własne doświadczenie. Współczesne Kościoły luterańskie nie są też tymi samymi kościołami co w czasach Lutra i Melanchtona.
Przechodząc nieco do wątku osobistego chciałbym zapytać, co jest tak wyrazistego, a może silnego w luteranizmie XXI wieku, co skłoniło mediewistkę do związania się z Kościołem Ewangelicko-Augsburskim? Czy nie spotkała się Pani z pytaniem, a może zarzutem, że to w jakiejś mierze jest intelektualnie tudzież duchowo niekompatybilne z Pani fascynacją?
Istnieje takie przekonanie wśród części historyków, że należy wybierać obszar zainteresowań dopasowany do własnego typu duchowości, a nawet bywa formułowane twierdzenie, że mistrz właśnie tym kryterium się kierując, winien prowadzić swojego ucznia. Można oczywiście i w ten sposób podchodzić do wyboru obszaru badawczego. Sądzę jednak, że wybór ten powinien być podyktowany raczej temperamentem badawczym niż z formacją duchową.
Moje osobiste przekonania i poglądy nie mają przejścia na pracę badawczą. Dodam także, że w swojej pracy nie ograniczam się jedynie do zagadnień związanych z pobożnością, ale również interesują mnie mechanizmy społeczne. Nie spotkałam się z zarzutami nieodpowiedniego wyboru pola badawczego. Historią kościoła, religijności, duchowością późnego średniowiecza zajmują się osoby o różnych przekonaniach. Można nawet powiedzieć, że to jest wartość dodana, bowiem istotą badania naukowego istotą odkrywania i poznawania przeszłości jest dyskusja. Ale dyskusja prowadzona na podstawie źródeł. Nigdy dyskusja o poglądach badaczy. Jestem członkiem Kościoła luterańskiego i jestem historykiem, który zajmuje się późnym średniowieczem.
Jak dużo jest zatem średniowiecza w Kościele Ewangelicko-Augsburskim?
Trudno odpowiedzieć na tak postawione pytanie jednoznacznie i wprost. Najpierw bowiem należałoby się zapytać, którego średniowiecza? Jeżeli ograniczymy swoje spojrzenie na późne średniowiecze (XIV-XV wiek) nadal trzeba zapytać ale średniowiecza „prostego człowieka” (i z jakiego kręgu kulturowego), średniowiecza teologów, pobożnej rekluzy? Dodajmy jeszcze, że nie o wszystkich tych światach a zwłaszcza typach pobożności mamy tak samo dobre rozeznanie, bo nie dla wszystkich mamy wystarczające źródła. Ale możemy wskazać pewne elementy, które już przed wystąpieniem Lutra się pojawiały. To pobożność chrystologiczna, która jest bardzo istotnym elementem późnośredniowiecznej wiary, choć wówczas połączonej z pobożnością maryjną; to zindywidualizowanie pobożności rozumianej jako dążenie do osobistego przeżycia a nie jedynie wypełniania praktyk nakazanych, to także skupienie się na słowie bożym (postulowane przez teologów).
Znajdujemy się w okresie adwentowym – już niebawem święta Narodzenia Pańskiego. Czy w średniowieczu istniały jakieś szczególne praktyki pobożnościowe, które zostały zapomniane bądź odrzucone, a mogłyby nam pomóc zgłębić tajemnicę adwentu i świąt?
Praktyki późnego średniowiecza są w pewnym stopniu obecne nadal, ale w Kościele rzymsko-katolickim. Adwent czyli czas pokutny w Polsce rozpoczynał się 11 listopada w dzień św. Marcina. Mamy poświadczony udział królów z dynastii Jagiellonów (od Kazimierza Jagiellończyka) w publicznej mszy. W okresie adwentu Jagiellonowie uczestniczyli w roratach (nabożeństwo odprawiane przed świtem). Z tymi nabożeństwami związany był zwyczaj otrzymywania specjalnych świec, które produkowała królewska apteka. Myślę, że symbolika światła jest piękna i głęboka. Ale też jest obecna we współczesnych zwyczajach. Przed Bożym Narodzeniem przychodzili do króla scholarzy aby śpiewać antyfony adwentowe a w okresie Bożego Narodzenia kolędy. Również był znany zwyczaj dzielenia się opłatkiem. Sam okres Bożego Narodzenia obejmował 3 dni – 25 XII (Narodzenie Pańskie), 26 XII (św. Szczepana – kiedy święcono siano) oraz 27 XII (św. Jana Ewangelisty – kiedy święcono wino). Uroczyście obchodzone było święto Epifanii (Trzech Króli – poświadczone są obie nazwy), kiedy na przykład król składał dar w postaci złotych monet. Okres świąteczny zamykało święto Oczyszczenia Marii Panny (2 II). Oczywiście istniały również zwyczaje ludowe na poły magiczne, które zresztą przetrwały w folklorze (np.: kolędnicy).
***
dr Monika Saczyńska – historyczka, absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego, pracuje jako adiunkt w Ośrodku Kultury Materialnej Średniowiecza i Czasów Nowożytnych Instytutu Archeologii i Etnologii PAN. W pracy magisterskiej zajmowała się problematyką stosowania kar ekskomuniki i interdyktu w Kościele Polskim w XIV i XV wieku; pracę doktorską poświęciła problematyce przywilejów papieskich dla polskich odbiorców indywidualnych w późnym średniowieczu. W swoich zainteresowaniach badawczych koncentruje się na historii późnośredniowiecznej religijności, a także kulturze materialnej tego czasu, szczególnie dewocjonaliach, i ich funkcjonowaniu w przestrzeni społecznej; osobnym nurtem badań pozostają kontakty Polaków z Kurią Rzymską XIV-XV wieku.