300 lat tumultu toruńskiego – walka o przestrzeń publiczną

300 lat temu wydarzenia toruńskie zszokowały Rzeczpospolitą i całą Europę. Czym był i do czego doprowadził tumult toruński wyjaśnia ks. dr hab. Kazimierz Bem.

20 sierpnia 2024, Redakcja

Mija 300 lat od tumultu toruńskiego. W kontekście tego wydarzenia pojawiają się co najmniej dwie narracje: Polska była oazą tolerancji, a sam tumult był wypadkiem przy pracy, a z drugiej, tumult zadaje kłam mitowi, że Polska była krajem bez stosów i absolutnej tolerancji. Która opowieść jest prawdziwa?

Myślę, że żadna nie jest do końca prawdziwa. W czasie tumultu od 10 lat w Rzeczpospolitej obowiązywały ustawy, które wykluczały ewangelików z możliwości sprawowania mandatu poselskiego i życia publicznego.

To, co działo się za Zygmunta Augusta nie było trwałe. Owszem, za jego panowania i częściowo za Stefana Batorego, można mówić o Polsce jako przykładzie tolerancji. Jednak już wtedy stan ten ulegał pogorszeniu, a w XVIII wieku to już była pieśń przeszłości. Z jednej strony królowie przysięgali na Konfederację Warszawską, ale posłami mogli być wyłącznie katolicy. Zabroniono ewangelikom dostępu do urzędów miejskich i do starostw, zakazano budowania nowych kościołów i remontowania starych.

Ale przecież tak było wszędzie – katolicy byli wykluczani tam, gdzie ewangelicy byli w większości i na odwrót.

W XVIII wieku Polska była krajem, w którym był Kościół ustanowiony i był to Kościół rzymskokatolicki z bardzo ograniczoną tolerancją dla ewangelików. Toruń był miastem, w którym ogólnopolski proces nie przekładał się na lokalne stosunki wyznaniowe, gdyż miasto uzyskało w 1558 roku od Zygmunta Augusta przywilej potwierdzany przez kolejnych władców, wyznawania chrześcijaństwa wg. Wyznania augsburskiego (1530) i przyjmowania komunii pod dwiema postaciami. Większość mieszkańców (ok. 80%) oraz wszyscy członkowie Rady Miejskiej, byli luteranami zarówno polsko- jak i niemieckojęzycznymi.

Oczywiście, jeśli porównamy Polskę do ustawodawstwa w ówczesnej Francji czy Sabaudii albo w Austrii to był to kraj, w którym ewangelicy mieli taki stopień wolności kultu religijnego, o której tamtejsi protestanci mogli tylko marzyć. Ale nie zmienia to faktu, że regres praw ewangelików w Rzeczpospolitej trwał w najlepsze.

Czyli problemem jest zasadniczo definicja tolerancji, jaką przyjmiemy?

Tak. Mamy dziś tendencje do patrzenia na tolerancję z punktu widzenia oświeceniowego. Tumult toruński był doskonale wykorzystany na Zachodzie przez publicystów oświeceniowych, którzy ukazywali katolików jako przykład religijnej ciemnoty. W Niderlandach i w niektórych krajach Rzeszy Niemieckiej następowało w tym czasie poluzowanie rygorów prawa na rzecz pokojowej wyznaniowej koegzystencji. Pokój Westfalski (1648) gwarantował protestantom w miastach Rzeszy prawo wyjścia z katolickich miast do enklaw wyznaniowych, gdzie mogli mieć pełną swobodę kultu i wyznania. Tego w Polsce nie było. Mamy więc zderzenie dwóch rzeczywistości, w których Polska cofa się do czasów sprzed Zygmunta Augusta, a Europa zmierza w przeciwnym kierunku.

Dlaczego Polska się cofa?

Czynników było wiele.

Po pierwsze: w tym samym czasie Kościół katolicki ma ostatnią falę biskupów kontrreformacyjnych, którzy z lubością zamykają wiele kościołów protestanckich. Wydaje im się, że uda się w ten sposób ruch protestancki wygasić. W Małopolsce zaniknie w tym samym okresie prawie ¼ zborów.

Po drugie: Polska jest po wyniszczającej wojnie Rosji ze Szwecją toczoną także na naszym terytorium, pustoszy ją jedna z ostatnich epidemii dżumy w Europie. A poza tym dochodzi do głosu znany mechanizm, że za porażki własne najłatwiej obwinia się obcych, innych. I tak Bóg karze Polskę za jej grzechy. Ale jakie? Wychodzi na to, że za herezję. Braci Polskich (arian) już nie ma, bo wygnano ich za wiarę i wcale nie za zdradę (1658), a że zostało jeszcze dość sporo ewangelików to i pole do działania wielkie.

Do tego dochodziły elementy klasowe: szlachta była katolicka (nieliczne rody reformowane, wciąż mają ograniczone prawa religijne do własnych majątków), ale w Toruniu dominują bogaci mieszczanie wyznania luterańskiego. Co więcej, Kościół luterański w mieście jest bardzo konserwatywny i nie pozwala reformowanym na swobodny kult, a tym samym jest też izolowany od innych miast w Prusach Królewskich, jak potężny Gdańsk. Brak mu więc sojuszników. August II, który sam był kiedyś luteraninem i przeszedł na katolicyzm, próbuje odbudować swoją popularność wśród szlachty. Wydaje mu się, że stosując retorykę antyluterańską (sam nie był zbyt religijny ani jako luteranin ani jako katolik) nie tylko się uwiarygodni, ale i umocni władzę monarszą. Więc sprawę podkręcił, a nie załagodził.


O co chodziło w tumulcie toruńskim?

O obecność publiczną w mieście. O to, kto kontroluje w przestrzeni wizualnej i dźwiękowej miasto – a więc mówiąc prosto, do kogo należy Toruń. Do czasów późnego oświecenia w Europie przestrzeń publiczna była ściśle regulowana, zarówno w krajach protestanckich jak katolickich.

A konkretnie?

Kościoły mniejszościowego wyznania nie mogły nawet nazywać się kościołami, a kaplicami czy domami modlitwy. Nie mogły mieć wejścia od głównej ulicy, a gdzieś na uboczu, nie miały prawa do dzwonów czy wieży. Przed 1724 r. główne kościoły Torunia wróciły wcześniej w posiadanie rzymskich katolików, ale nie wszystkie. Luteranie wciąż posiadali największy miejski kościół NMP. Katolicy chcieli prowadzić uroczyste procesje czy to w Boże Ciało czy inne uroczystości kościelne przy śpiewie i biciu dzwonów. Te procesje już wcześniej spotykały się z protestami, odbywały się jakieś burdy, ale zawsze udawało się je jakoś uspokoić.

Tym razem, w święto Matki Boskiej Szkaplerznej (16 sierpnia) procesja wyszła na miasto i luteranie poczuli się oblężeni przez rosnący w polityczną siłę katolicyzm. To było wejście w przestrzeń publiczną i – mówiąc kolokwialnie – protestantów trafił szlag, tym bardziej, że święto to było zazwyczaj okazją do niezbyt wybrednych ataków duchownych w kazaniach na ewangelików. Protestanci odebrali to mniej więcej tak jak dziś w niektórych miastach europejskich patrzy się na budowę meczetów czy gdy muzułmanie modlą się na ulicach blokując ruch. Mamy więc wejście w przestrzeń publiczną rozpychającej się mniejszości, co na ówczesne standardy i kontekst otoczenia, było sygnałem alarmowym dla luteranów. Rada Miejska była luterańska, ale pozwoliła na procesję, gdyż musiała liczyć się z uwarunkowaniami politycznymi. Tłum, takimi niuansami się nie przejmował.

Co chcieli osiągnąć katolicy?

Procesja w święto MB Szkaplerznej miała przejść przez cmentarz. Ale tu nie chodziło o aspekty religijne, co właśnie symboliczne oznaczenie Torunia jako ich „kanonicznego terytorium” chwilowo „okupowanego” przez „heretyków.” Co ciekawe, mniej więcej w tym samym czasie w holenderskim mieście Vaals na wspólnym katolicko-kalwińskim kościele (!) na zewnątrz wisiał krucyfiks. Lokalni kalwiniści przymykali na niego oko. Reformowani uważali, że krucyfiks jest tak stary, że za chwilę się rozpadnie i problem załatwi się sam, ale lokalny proboszcz katolicki postanowił go odremontować. Odmalowany i odrestaurowany krzyż zaczął drażnić. Władze nakazały zdjąć krucyfiks, bo w Niderlandach przestrzeń publiczna należała do kalwinistów i wtedy doszło do zamieszek.

Także tutaj był nie tylko element religijny, ale też polityczno-społeczny związany z wizualizacją religii w przestrzeni publicznej. W Toruniu wśród luterańskiego plebejuszy była świadomość, że jak raz katolicy przejdą to będą mogli się powołać na prejudykat, czyli precedens, więc jak raz przejdą to już się nigdy nie cofną. Na mieście już wymuszono legalizację kolegium jezuickiego, które rada i miasto źle znosiły, choćby dlatego, że w Toruniu działało świetne gimnazjum miejskie. Kolegium jezuickie był słabe naukowo, ale mężne duchem antyprotestanckim. Jezuici w Polsce byli postrzegani jako wyjątkowo fanatyczni katolicy.

I nastąpiła wręcz kaskada wydarzeń, których nikt się nie spodziewał…

Przeszła procesja, luteranie odmówili zdjęcia czapek. Jeden ze studentów w kolegium jezuickim zrzucił czapkę luterańskiemu żakowi, na co ten potraktował go z liścia. Zaczęła się bójka, w którą ochoczo włączyła się młodzież wychodząca z kościoła i oczywiście młodzi luteranie. Powiadomiona Rada Miejska wysłała milicję, żeby sprawę uspokoić i aresztowała sprawcę. Niestety, chcąc go uwolnić jezuici wzięli zakładnika ewangelika – to była częsta taktyka w takich przypadkach. Ale w miasto poszła plotka, że w kolegium jezuickim przetrzymywani są ewangelicy, co mogło uchodzić za wiarygodną informację, bo jezuici przygarniali luterańskich chłopców, a gdy ci po ich namowach przyjmowali katolicyzm to zakonnicy nie oddawali ich już „heretyckim rodzicom.” Pospólstwo rzuciło się na kolegium jezuickie i je zdemolowało. Przy okazji miano rzekomo zniszczyć obraz Matki Boskiej, co już było świętokradztwem. Katolicy wykorzystali ten fakt jako pretekst, by wymusić na Radzie Miejskiej wprowadzenie do niej katolików.

Jak zachował się monarcha?

August II i Kościół rzymskokatolicki postanowili maksymalnie wykorzystać sytuację. Burmistrza i wielu wpływowych rajców ostrzegano, żeby uciekli do Prus, bo król zamierza przykładnie ukarać Toruń. Ci nie wierzyli, bo rzeczywiście burmistrz Roesler robił wszystko, żeby miasto uspokoić. Finał znamy: burmistrza stracono, chociaż sam nie uczestniczył w zamieszkach. Ale to burmistrz reprezentuje miasto i jego rolą jest utrzymanie porządku. I za to został zabity. To też element „publiczności” życia politycznego.

Jak na to zareagował Kościół luterański?

Pastorzy, podobnie jak Rada Miejska, nawoływali do opamiętania. Jeden z głównych duchownych toruńskich Ephraim Oloff (1685-1735), kaznodzieja polski i niemiecki, bronił miasta, przekonując, że zarówno zachowanie jezuitów, jak i sama procesja to była prowokacja. Duchowny został za to zaocznie skazany, ale udało mu się uciec i już po wydarzeniach za zgodą króla Augusta II wrócił do miasta. Jego osoba już władcy nie interesowała.

Kim byli toruńscy katolicy?

To byli głównie bogaci Niemcy, mieszczanie, ale też imigranci z wiosek mazowieckich, którzy przybyli do Torunia w poszukiwaniu lepszego życia. Luteranie obawiali się, że te wszystkie procesy prowadza do rekatolicyzacji Torunia poprzez okoliczną szlachtę, ubogich imigrantów oraz biskupa. Nie chcieli powtórki z Malborka, gdzie luteranom odebrano wszystkie kościoły i mogli się spotykać jedynie w ratuszu miejskim.

Co się dzieje po procesie?

Burmistrz i kilku innych zostało ściętych, ale część z rajców ucieka na Zachód, podobnie wspomniany Oloff i luterański senior miejski Krzysztof Geret. Na podstawie wyroku zabrano luteranom ostatni kościół Najświętszej Maryi Panny, co było wyjątkowym upokorzeniem, ale i znów symbolem. Z czasem, w 1754 roku wybudowali sobie nowy, na co niechętnie pozwolił August III, ale ze wspomnianymi wyżej ograniczeniami: nie mógł przypominać kościoła, a kamienicę, nie mógł używać dzwonów etc. I tak luteranie, stanowiący 80% miasta, zostali wyrugowani z jego przestrzeni publicznej.

August II stał się bardzo niepopularny, także w Prusach, ale i w Niderlandach. Bo publiczne ścięcie burmistrza na Zachodzie jest odbierane tak jak miało być odebrane w Polsce: upokorzenie luteranizmu, wyrugowanie protestantyzmu z przestrzeni publicznej. August II chyba o tym elemencie zapomniał. Rozpoczyna się w Europie kampania wizerunkowa, którą polscy katolicy i Rzeczpospolita zdecydowanie przegrywają. Na zachodzie mówi się nie o „tumulcie toruńskim” ale o „krwawej łaźni toruńskiej” (Thorner Blutbad). Skazano przecież burmistrza, który chciał zmniejszać napięcie, ale tych, którzy wywołali zamieszki, puszczono wolno. Więcej, skazanym pozwolono ocalić życie, jeśli przejdą na katolicyzm. To wzmocniło przekonanie, że celem całego zamieszania było wykorzenienie luteranizmu z miasta i państwa. To wyłapała zagraniczna opinia publiczna. I tak reformowani Walonii w Niderlandach prowadzili modlitwy w intencji ocalenia polskiego luteranizmu.

Czy tumult radykalnie zmienił stosunki wyznaniowe w Toruniu?

Toruń nie staje się bardziej katolicki, ale we władzach miasta pojawia się na krótko kilku katolików, w tym burmistrz. Wszystkie kościoły teraz są w posiadaniu katolików. Luteranie gromadzą się w ratuszu, ewangelicy reformowani w małej kamieniczce. Przestrzeń publiczna i kościelna zdominowana jest przez jedno wyznanie i na zewnątrz Toruń przypomina resztę Rzeczpospolitej.

Na nowym rynku budowany jest kościół luterański. I nieważne, że w kościołach katolickich mało kto się modli, bo większość Torunian wciąż stanowią luteranie – ważna jest dominacja w przestrzeni publicznej: wizualnie, dźwiękowo. Biskupi mają nadzieję, że z czasem kropla drąży skałę… tym bardziej, że są doświadczenia z innych miast, gdzie praktycznie udało się pozbyć ewangelików – w Krakowie, Lublinie czy Poznaniu. A więc w sytuacji, gdy nie ma żadnego budynku, miejsca integrującego i materialnego wyrazu tożsamości to w pierwszej kolejności elita będzie zmieniać wyznanie, a za nią pójdą inni. Takie było myślenie katolików, ale z różnych powodów się nie zrealizowało.

Kiedy Toruń przestał być miastem luterańskim?

Dopiero połowie XIX wieku. Paradoksalnie stało się to za czasów pruskich przez migrację Polaków z Kujaw i nie tylko.

Jakie znaczenie dla tożsamości ewangelików w Polsce miał tumult toruński?

W latach 60. XVIII wieku ewangelicy będą się ponownie domagać przywrócenia im praw politycznych, będą wskazywali na tumult. Prawa niekatolikom przywrócono w 1768 r. i wtedy już wszystkim, nie tylko szlachcie, ale także mieszczanom. Ale do tego czasu sprawa tumultu została wykorzystana przez Prusy i Rosję, które przedstawiały Polskę jako chorego człowieka Europy, któremu udaje się jedynie prześladowanie innowierców. I rzeczywiście w XVII i XVIII Polska radziła sobie tutaj bardzo dobrze, tylko w tej sprawie dziwnie nie obowiązywało liberum veto. W XIX wieku Polacy-ewangelicy wskazywali, że Toruń był polskim miastem protestanckim i to jest prawda, bo do połowy XIX wieku byli tam polscy kaznodzieje luterańscy. Niestety tumult przyczynił się istotnie do powstania mitu o fanatycznym Polaku-katoliku, a w XIX wieku władze kościelne miasta zaczęły utożsamiać luteranizm z niemieckością. Koło się zamknęło.

Dziś Toruń kojarzony jest ze specyficzną gałęzią katolicyzmu, ale właśnie z tumultem i z Colloquium Charitativum. Czy te wydarzenia można w jakiś sposób ze sobą powiązać?

Nie można, bo to są dwa różne wydarzenia, pokazujące, jak jedno miasto może się zmienić przez lata w ciągu 50 lat. Colloqium – po okresie krótkich, aczkolwiek intensywnych zamieszkach antyprotestanckich – było próbą promocji Władysława IV w Europie w czasie wojny trzydziestoletniej. Król zwołuje do Torunia trzy wyznania i chociaż podczas spotkania zasadniczo nic do przodu nie ruszyło, tym niemniej król świetnie tym propagandowo zarządzał: my tu w Polsce kulturalnie dyskutujemy, a wy się tam na zachodzie zarzynacie.

Tumult toruński pogrzebał ideę Colloquium, które było medialną wizytówką miasta. Z symbolu dialogu stało się symbolem ciemnoty i fanatyzmu. Dziś się także z tym kojarzy, choć za sprawą zakonnika.

Dziś mamy 65 tys. luteran i około tysiąca reformowanych, czyli zasadniczo mikroskopijne ilości w odniesieniu do prawie 40-milionowego kraju. Czy wydarzenia sprzed 300 lat mają lub powinny mieć dzisiaj jakiekolwiek znaczenie dla współczesnych ewangelików?

Sam tumult nie ma dziś znaczenia. To wydarzenie historyczne i to bardzo odległe. Jesteśmy na tak diametralnie innym etapie rozwoju społeczno-kulturowego, że trudno produkować jakieś matryce. Wydaje mi się, że te wydarzenia mogą wiązać się z refleksją, że w Polsce jest już jeden Kościół ustanowiony choć bez ustanowienia.

Jeśli jako luteranie i reformowani zaczniemy się do niego upodobniać, to robimy to na własną zgubę. Toruń kojarzy się dziś z określoną narracją religijną i działalnością para-religijną. Niestety, nie wykorzystaliśmy tradycji Gimnazjum Toruńskiego. I tutaj klęskę ponieśli zarówno włodarze miasta, jak i my ewangelicy.

Tożsamość wyznaniowa to nie tylko miejsce, gdzie się pojawiamy w niedzielę, ale to również przestrzeń obudowana instytucjami edukacyjnymi, bibliotekami, kulturą umysłową i kulturą.


Ks. dr hab. Kazimierz Bem – pastor ewangelicko-reformowany w First Church in Marlborough (Congregational) UCC w USA, wykładowca Ewangelikalnej Wyższej Szkole Teologicznej we Wrocławiu, autor m.in. „Calvinism in the Polish Lithuanian Commonwealth 1548-1648. The Churches and the Faithful“ (2020).


 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *