Dziewczyna z Karkonoszy zostaje księdzem w Kościele Szwecji – rozmowa z ks. Marcelą Szumisławską-Bengtsson
12 czerwca pochodząca z Polski Marcela Szumisławska-Bengtsson została księdzem w Kościele Szwecji. Jeszcze jako kandydatka do ordynacji Marcela nawiązała kontakt z Kościołem Ewangelicko-Augsburskim w Polsce, który poznawała w 2021 roku. Świeżo po ordynacji opowiada o swojej historii i wrażeniach z Polski.
Jak to się stało, że Polka z Karkonoszy, która dorastała w środowisku katolickim, wylądowała na studiach teologicznych w Szwecji i od niedawna jest też księdzem Kościoła Szwecji?
Wszyscy zaczęło się od podroży do Szwecji. Spędzałam wakacje u mojej cioci, która jest oczywiście Polką, ale moi kuzyni nie mówili po polsku i jako dzieci dogadywaliśmy się na początku po angielsku. Zauważyłam, że klimat szwedzki bardzo mi odpowiadał, przede wszystkim to poczucie wolności, które od zawsze było we mnie silnie obecne. Zawsze, gdy mnie coś ogranicza to budzi to we mnie sprzeciw. Wolność jest nie tylko wtedy, gdy sami podejmujemy decyzje o sobie, ale też, gdy inni nas nie ograniczają.
Jak wyglądało twoje życie religijne w Polsce?
Tak jak wszyscy byłam u Pierwszej Komunii Świętej, a później poszłam do bierzmowania. Do kościoła chodziliśmy parę razy do roku, czyli nie tak często jak inni. Ale gdy chodziłam na Mszę to strasznie dłużyły mi się kazania – na początku próbowałam się wsłuchiwać, coś z tego wynieść, ale ciężko było się skupić. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego to wszystko tak długo trwa i atmosfera wydawała mi się bardzo przytłaczająca, tym bardziej, że także poza kościołem ciotki i babcie straszyły mnie karą Bożą, a nie mówiły o Bogu jako miłości. W domu nie rozmawialiśmy głębiej o religii, ale zanim nawet zaczęłam chodzić do kościoła czy na lekcję religii, miałam świadomość, że jest rzeczywistość większa od mnie, że jest Ktoś większy od nas.
I gdzieś tam w tle wciąż grała szwedzka melodia…
Tak, do Szwecji pojechałam pierwszy raz mając prawie siedem lat i wtedy postanowiłam, że jak dorosnę to przeprowadzę się do Szwecji.
Siedem lat?
Oczywiście.
Więc co się działo między siódmym a 20. rokiem życia, kiedy rzeczywiście przeprowadziłaś się na stałe do Szwecji?
Wszystko przebiegało bez większych rewelacji: uczyłam się, studiowałam, byłam przez rok na anglistyce, ale wciąż było to poczucie, że nie mogę za bardzo wiązać się z Polską, bo… Szwecja, tym bardziej, że te kontakty były podtrzymywane, gdyż parokrotnie odwiedzałam rodzinę w Szwecji. I to właśnie podczas tych wizyt, kiedy miałam może 16 lat poznałam Kościół Szwecji – zauważyłam od razu, że kobiety mogą być księżmi. Pierwsze przeżycie czy skojarzenie było takie, że duchowni są uśmiechnięci. Z tym w Polsce się nigdy nie spotkałam, miałam wręcz traumatyczne doświadczenie z lekcji religii. Kiedyś za głośno zachowywaliśmy się na katechezie to ksiądz zaczął na nas krzyczeć i nawet oberwaliśmy linijką.
W Polsce nie miałaś kontaktu z Kościołem ewangelicko-augsburskim?
W ogóle, więc pierwszy raz na luterańskim nabożeństwie byłam w Szwecji i w dodatku nie mówiłam jeszcze wtedy po szwedzku. To była zupełnie inna atmosfera, miałam poczucie wolności, jakby krzyż został mi zdjęty, nawet jeśli nie wszystko rozumiałam. Poczułam się chciana w tym Kościele, powitana, przyjęta.
Ale w sytuacji, kiedy przychodzi się z polskiego kontekstu katolickiego do szwedzkiego luterańskiego to poczucie obcości wcale nie jest jakieś duże.,
Akurat wtedy dużo nad tym nie myślałam, ale nawet nie znając języka, zauważyłam, że wiele rzeczy było podobnych. Jak przyjechałam do Szwecji na stałe, zdecydowałam się, że chcę wstąpić do Kościoła Szwecji i odbyło to się dość szybko. Jakieś sześć lat temu rozpoczął się proces poszukiwania drogi w życiu. Zapisałam się nawet na intensywny kurs płetwonurka i jakoś się życie toczyło. Muszę przyznać, że zrozumiałam, iż potrzebuję nieco więcej czasu dla przeanalizowania potrzeb i emocji – może wpłynął na to właśnie ten kurs płetwonurka, który, jak dla mnie, był zbyt intensywny.
Przez lata powracał sen, że coś studiuje, że siedzę na sali wykładowej i to poczucie, że muszę coś w tym kierunku zrobić. I w pewnym momencie pojawiła się myśl: pójdę na teologię, a jeśli się nie uda to cóż, znajdę coś innego, a jak się uda to zostanę księdzem.
Jak zareagowała rodzina na ten pomysł?
Gdy składałam papiery na teologię to nic nikomu nie powiedziałam – nawet własnemu mężowi. Chciałam, aby to była moja własna decyzja. Wolność. Pamiętam, że w piątek dostałam pozytywną odpowiedź z Uniwersytetu w Lund, a w poniedziałek miałam już zaczynać, gdyż ubiegałam się o studia w drugim naborze. Dzień przed inauguracją powiedziałam mężowi. Był zszokowany, choć sam pracuje w Kościele Szwecji, ale po paru dniach już się przyzwyczaił i do końca mi kibicował. I tak to minęło – studiowałam teologię z naciskiem na egzegezę Nowego Testamentu. Pracę magisterską pisałam o obrazie ‘bankietu’ w Nowym Testamencie.
A jak zareagowała polska część rodziny?
Do Szwecji przeprowadziłam się sama. Rodzice zostali w Polsce i można powiedzieć, że są katolikami – przynajmniej mama, tata deklaruje się jako ateista.
I zadzwoniłaś do Polski: „Mamo, tato – zostanę księdzem”?
No, mniej więcej. Mama zapytała się tylko, czy w ogóle się z tego utrzymam, a jak odpowiedziałam, że tak to już się nie martwiła. Nie mieli w ogóle problemu z tym, że zmieniłam wyznanie. Trudniej było na początku wytłumaczyć znajomym, czym się będę zajmować, że zostaję księdzem, ale reakcje ludzi były i są zazwyczaj bardzo pozytywnie.
Pochodzisz z Polski i jesteś księdzem w Kościele luterańskim, którego zewnętrzna duchowość jest zbliżona do katolickiej. Jaka jest twoja duchowość?
Tradycyjna. Przede wszystkim myślę, że ma to mniej wspólnego z katolicyzmem, a bardziej z faktem, że jesteśmy ludźmi z krwi i kości. Potrzebujemy tego, co zewnętrzne – mamy uszy, oczy i nos, mamy różne zmysły i dobrze, kiedy także i one są dotykane przez doświadczenie wiary, przez liturgię. Widać to również w poruszającym obrazie Wieczerzy Pańskiej, gdy ksiądz unosi nad ołtarzem przełamaną hostię, na której widać ślady przełamania, niedoskonałości, małe cząsteczki, a jednak wszystko to składa się na jedną wielką całość: obecność Jezusa i wspólnotę różnorodnego Kościoła.
W 2021 roku odwiedziłaś Polskę i zapoznałaś się z pracą i funkcjonowaniem Kościoła ewangelicko-augsburskiego. Jakie różnice rzuciły ci się w oczy między naszym Kościołem a Kościołem Szwecji?
Wiele kwestii, ale głównie sposób myślenia o służbie diakona i księdza. U nas diakoni mają inny zakres obowiązków (w Kościele Szwecji diakonii nie mogą prowadzić chrztów czy Wieczerzy Pańskiej, udzielać ślubów oraz prowadzić pogrzebów). Diakoni w Kościele Szwecji koncentrują się na pracy charytatywnej, ale też na rozmowach duszpasterskiej, które prowadzą częściej niż księża. Poza tym w pewnych sytuacjach diakonów nie obowiązuje tajemnica rozmowy duszpasterskiej – np., wtedy, kiedy dowiedzą się podczas takiej rozmowy o przypadku molestowania dzieci czy młodzieży albo gdy są wezwani do sądu jako świadkowie.
Inną, dużą różnicą są możliwości ekonomiczne i kadrowe. Niedawno rozpoczęłam służbę w parafii w Ängelhom, gdzie jest nas w sumie 6 księży, parę osób w służbie diakonijnej, aż czterech organistów, ośmiu pedagogów plus kadra administracyjna. Duża grupa kolegów daje mi poczucie bezpieczeństwa, że zawsze mogę poprosić kogoś o pomoc. Natomiast w Polsce poznałam księży, którzy sami prowadzą parafie i mają o wiele szerszy zakres obowiązków z powodu braków finansowych czy kadrowych. Z podobnym modelem spotkałam się podczas mojej trzytygodniowej praktyki wiosennej w parafii Kościoła Szwecji w Paryżu, która ma „tylko” dwóch księży, organistę i administratora. W Paryżu zdarzało się nie raz, że organista piekł bułeczki czy gotował, gdyż parafii nie stać było na zatrudnienie odpowiedniej osoby, a on bardzo lubił gotować. Braki kadrowe zmusiły parafię do zaangażowania parafian.
Jak wyobrażasz sobie swoją pracę w Kościele Szwecji?
Bardzo by mnie interesowała posługa ukierunkowana na praktykę chrzcielną, a więc nie tylko to, co jest związane z krótką ceremonią, ale przygotowaniem do niej i opieką duszpasterską. Chodzi o przetłumaczenie chrztu na język zrozumiały, szczególnie rodzicom, którzy często mają dość powierzchowną znajomość Kościoła lub przywiązanie do niego. Źle, jeśli rodzice natrafią na księdza mocno akademickiego, który przytłoczy ich teologiczną wagą ciężką. Coraz mniej ludzi jest zaznajomiona z tym słownictwem. Ile oni z tego zapamiętają? Obawiam się, że niewiele. Jeszcze podczas moich praktyk pomagałam duchownym przy uroczystościach chrzcielnych i zauważyłam, jak wiele można otrzymać niejako z powrotem.
To znaczy?
To coś więcej niż emocje. Chodzi o cały proces, w którym widzisz i czujesz całą sobą, że to, co się dzieje jest niezwykłe, że Bóg w Duchu Świętym przemawia przez Słowo i znaki. Zmieniają się czasy i zmienia się też Kościół, bo zawsze się zmieniał – chodzi o to, aby odnaleźć właściwy rytm, dotrzeć do człowieka. Zawsze będzie czas na to, aby narzekać, że jest nas mało, że kiedyś może było lepiej albo że wszystko już było albo się kończy, ale przecież Ewangelia nie jest stara, a uniwersalna i kiedy ją słyszymy, widzimy, jak bardzo jest współczesna, czy nawet nowoczesna.
Jak przeżyłaś dzień ordynacji?
Ordynacja była nie tylko bardzo piękna, ale uroczysta i emocjonalna! Właściwie ordynacja i przygotowania do niej trwały trzy dni. W piątek, dwa dni przed ordynacją mieliśmy (było nas razem 14 teologów z diecezji Lund) egzamin pastorski (prästexamen). Egzamin składał się z godzinnej rozmowy na temat misji, a po pozytywnym wyniku wpisaliśmy swoje imiona do księgi ordynowanych. W sobotę byliśmy na kolacji u biskupa Johana Tyrberga z dobrym jedzeniem i winem.
A w niedzielę ..?
Nastąpiła ordynacja. W drodze do średniowiecznej katedry w Lund ubrałam po raz pierwszy luterok. Wspaniałe przeżycie! Godzinę przed rozpoczęciem nabożeństwa spędziłam w krypcie katedry, która służyła za zakrystię, gdyż właściwa zakrystia nie mogła pomieścić tylu osób. Niezwykłe były te symboliczne momenty, gdy zakładaliśmy humerał (chusta okrywająca szyję i ramiona osoby noszącej albę – przyp. red.), albę, zawiązywaliśmy cingulum, a w powietrzu było czuć napięcie przed ordynacją.
Najpiękniejszymi momentami podczas ordynacji był dla mnie moment obietnicy, gdy wypowiedziałam swoje „tak”, by „żyć pośród ludzi tak, aby być świadkiem Bożej miłości i tajemnicy pojednania.” Inną piękną chwilą był moment, gdy biskupa założył mi stułę, a później ornat przy pomocy mojej asystentki. Po ordynacji świętowałam w gronie przyjaciół i od razy na drugi dzień rozpoczęłam moją służbę w parafii, więc to były bardzo intensywne dni.
>> Fotorelacja z ordynacji na stronach diecezji Lund