Niezwykły ksiądz z prowincji – ks. Dariusz Lik
Był delikatnym człowiekiem z nieopancerzonym sercem na ręku. Na pierwszy rzut oka nie sprawiał takiego wrażenia, wielu zarażał optymizmem i radością, nawet jeśli sam twierdził, że ma niewiele do zaproponowania. Jak bardzo się mylił!
Jakim był jeszcze człowiekiem? Jest tysiące opowieści tych, którzy go poznali, wiele mu zawdzięczali i podziwiali, tych, którym on pomagał i którzy jemu pomagali. Niemniej, zliczenie tego wszystkiego i okazanie jako bilansu życia czy człowieka, byłoby przedsięwzięciem ułomnym, bo i ułomne jest nasze życie, ułomne, ale i błogosławione, jakkolwiek brutalnie to zabrzmi, było życie Darka – czasami wybuchał emocjami i uczuciami, był kimś bardzo ludzkim i przez to dla wielu, w tym dla mnie, wiarygodnym duszpasterzem, choć – znowu – sam o sobie tak nie myślał.
Poznaliśmy się w 1999 roku w małej kaplicy domu studenckiego w Słubicach, gdzie jako administrator Parafii w Gorzowie przyjechał poprowadzić nabożeństwo z Wieczerzą Pańską dla garstki wiernych. W ogóle, nie trzeba było go do aktywności duszpasterskiej specjalnie namawiać – to go nakręcało, w dużej mierze spalało i wypalało, ale też błyskawicznie odradzało. I jeśli miałbym przywołać pierwsze skojarzenie z Darkiem to byłoby to napomnienie ap. Pawła: „z bojaźnią i ze drżeniem zbawienie swoje sprawujcie” (Flp 2,12b). Nigdy mu tego nie powiedziałem, wiedząc, że tego by nie oczekiwał: zawsze podziwiałem go za ową bojaźń i drżenie, z jakimi mówił o zbawieniu swoim i innych. Darek był tym, dla którego noc niewiary i duchowa przepaść nie były terminami z podręczników o średniowiecznej mistyce. On tego doświadczał, żył tym. Nawet jeśli momentami chwiał się, jak każdy w swoim prywatnym Getsemane, to jednak mówił o bliskości Jezusa – jak w jego ulubionej piosence Tomasza Żółtko – po prostu z Jezusem żyć, zwyczajnie bez wielkich słów.
Z bojaźnią i drżeniem, wykraczającym poza katechizmowe formułki sprawował swoje życie i zbawienie. Ta bojaźń i drżenie sprawiały niekiedy, że o ile Darek potrafił nieść wielkie pocieszenie innym, o tyle czasem brakowało mu determinacji, aby przyjąć Ewangelię o przebaczeniu dla samego siebie. Nie zapomnę rozmów przy stole – była to dyskusja w kontekście 50. urodzin Darka i jubileuszu 500-lecia Reformacji. I nagle zrodziła się dyskusja – Darek, zaprzyjaźniony pastor z parafii w Berlinie i ja. Właściwie weszliśmy w samo centrum reformacyjnego przesłania: jak mogę spotkać łaskawego Boga? Darek mówił wtedy, że choć sam staje przed ołtarzem i zwiastuje odpuszczenie grzechów, to jemu samemu trudno jest je przyjąć. Był już wtedy bardzo chory i obciążony sprawami wieloma i choć momentami słabł w woli walki to jednak nie słabnął w bojaźni i drżeniu, z jakimi sprawował swoje zbawienie.
Ta rozmowa uświadomiła mi, że my wszyscy zaangażowani w życie Kościoła bez względu na to, czy ordynowani czy nie, budujemy niekiedy wokół siebie pobożnościową zaporę, uważając, że nasz duchowy układ odpornościowy i ukościelnienie nas ochronią. Wątpliwości Darka nie wynikały z pychy czy odrzucenia Ewangelii, ale bojaźni i drżenia, autentycznego przejęcia się sprawami wiary, bliźnich i Kościoła, który był naprawdę dla niego domem, który go znalazł i w którym się odnalazł.
Darek był też uparty w szczególny dla siebie sposób, ale nie był osobą, której nie dało się przekonać. To również wybrzmiało pod koniec jego życia. Potrafił się cofnąć, przeprosić, nawet jeśli przesadnie winę zrzucał na siebie i najbardziej surowy był właśnie wobec siebie to „wynagradzał” to nie zawsze widocznym, ale odczuwalnym ciepłem. Jeśli angażował się to w całości, aby się spalić, wypalić, ale znowu się odrodzić, bo z bojaźnią i drżeniem sprawował, tak, celebrował także swoje życie, nawet jeśli przez ostatnie 6-7 lat żył w bezpośrednim zagrożeniu życia w cieniu śmierci. To tak jak w tej Lutrowej pieśni „Wpośród życia, jednak wciąż śmiercią otoczeni” (ŚE 280).
Darek kochał życie i dla mnie – jakkolwiek zabrzmi to patetycznie – pozostanie w pamięci jako odważny przyjaciel życia. Kochał zwierzęta, cierpiał bardzo, gdy odchodził jego wilczur Asher, w chorobie dodawała mu siły Azja, jednak w ostatnich latach, a wiem to z naszych wielogodzinnych rozmów i wielu spotkań – utrzymywały go przy życiu trzy kobiety: jego córka Joanna, matka Irena i ukochana żona Grażyna, która trzymała go dosłownie do ostatniego momentu walki o oddech, o życie właśnie.
Przy szpitalnym łóżku, a niezliczone razy wcześniej na plebanii w otoczeniu kroplówek, aparatury medycznej i silnych leków przeciwbólowych Grażyna czytała Darkowi Słowo Boże, wspólnie, na tyle ile mogli, śpiewali pieśni, cieszyli się sobą, celebrowali swoją miłość. W całym tym smutku, który eksplodował 16 stycznia 2022 roku przebija się promyk wdzięczności. Za życie. Za człowieka. Za ludzi, którzy byli z nim do samego końca i go wspierali – żonę, ale też p. Juhana z Rady Parafialnej i bp. Waldemara Pytla.
W lipcu 2021 roku odbył się w zielonogórskim kościele ślub Grażyny i Dariusza. Poruszająca uroczystość, która dla mnie wyrażała chrześcijańską, ewangelicką celebrację życia, chwycenie się życia, przyjęcie daru miłości, oddanie się dobremu człowiekowi i wielkiemu Bożemu miłosierdziu.
Darku, brak słów, pozostaje ogromna wdzięczność za wszystko kim byłeś i pozostaniesz. Do zobaczenia… Chrystus zmartwychwstał!
„Wpośród strachów piekła nas wciąż miotają grzechy. Gdzie zbiec, aby ostać się, gdzie szukać pociechy? Do Ciebie tylko, Chryste” ŚE 280,3
Dariusz Bruncz
Piekne wspomnienie o wspanialym czlowieku, duszpasterzu.
Ksiedza Dariusza zalam tylko dwa lata.
Pomimo swoich cierpien wspieral mnie i meza.
Bedac bardzo chory dwa miesiace przed smiercia wybieral sie jeszcze do nas z wizyta duszpasterska, nie zdazyl.
Swoim podejsciem pokazal nam swoja gleboka wiare w Pana Boga.
Na zawsze w naszych sercach.