Nie chodzi o to, by wejść do trumny

Z jednej strony słychać, że Bóg jest wszystkiemu winny, a z drugiej, że to człowiek jest wszystkiemu winny. Raz słyszę, że człowiek zachowywał się źle, więc ma za swoje – Bóg uderzył w niego swoim gniewem, drugi raz słyszę, że Boga w ogóle nie należy mieszać do tego całego zamieszania, że to tylko wyłączna wina człowieka… 

26 marca 2020, Redakcja

Cóż, widocznie wielu lubi posługiwać się pojęciem “winy”, tak jak lubi wydawać oskarżycielskie wyroki – ale tylko wtedy, gdy na ławie oskarżonych zasiadają jego wrogowie. Tak jest bardzo prosto. Nawyk wskazywania winnego jest głęboko zakorzeniony w naturze ludzkiej i tu ewangelicka krytyka idei prawa naturalnego, ma niewątpliwie bardzo wiele mądrego do powiedzenia.

Nie chodzi teraz o to, aby piętnować piętnujących: nie wskazujmy winnych paniki, która skutkuje tym, że szuka się winnych. Muszę przyznać, że tym, co mnie od zawsze pociągało w chrześcijaństwie, było to, co być może wielu Czytelnikom wyda się czymś nieoczywistym. Otóż, w chrześcijaństwie zawsze pociągała mnie ta idea dystansu względem świata i życia. Chrześcijanin widzi dalej niż inni, dostrzega to, co za grobem; z perspektywy grobu własnego – i grobu Chrystusa – patrzy na siebie i otaczający go świat. Jego perspektywa jest pozaświatowa i zewnątrzświatowa. Nie jest zafiksowana na tym, co “tu i teraz”, na chwili, na obecnym przeżyciu, na momencie… który zniknie tak szybko jak się pojawił.

Otaczająca nas pandemia rzuca cień na powyższe słowa, zabarwiając je nieco na czarno.

Nie chodzi o to, żeby umierać albo wyobrażać sobie własny grób. Nie chodzi też o zupełnie wycofanie się, wejście do trumny bez dostępu do internetu, zerwanie kontaktów z wszystkimi. Nie, nie o to chodzi. Chodzi o spokój i zdystansowanie się.

Dzisiejszy, nowoczesny świat, przyśpiesza. Trzeba robić dużo i szybko. Nierobienie niczego jawi się jako grzech. Pośpiech kapitalizmu, konsumpcjonizm… te rzeczy są obiektem krytyki zarówno lewicy, jak i konserwatywnej prawicy. To, że biednym trzeba pomagać, też jest oczywiste. Szczególnie ci, którzy mają serce z lewej strony, są szczególnie wrażliwi na krzywdę “wykluczonych”. Politykowanie, gadanie o polityce, stało się dziś nagminne. I tylko dlatego przywołuję te słowa, jak “prawica” czy “lewica”, by pokazać, że trudno dzisiaj mówić o czymkolwiek bez zahaczania o politykę. A polityka równa się działaniu. Ustrój demokratyczny, w którym żyjemy, działa sprawnie, o ile obywatele zaangażowani są w jego kształtowanie, usprawnianie itd. Społeczna aktywizacja. Już od szkoły uczy się nas, że należy działać, że cnotą jest działanie. Gdy panuje pokój, wszystko jest w porządku. Lecz gdy… no właśnie, co wtedy?


Rozejrzyjmy się wokół siebie. Rozglądam się. Widzę okno. Jest piękna pogoda, przeżywamy atak wiosny. I akurat teraz, gdy przyroda tak pięknie rozkwita, każą nam siedzieć w domach, nie wychodzić, nie… angażować się, nie spotykać: nie można politykować w kawiarniach, tak samo jak nie można działać publicznie (chyba że mówimy o wolontariacie na rzecz walki z wirusem…). Tak czy siak, zrobić możemy teraz niewiele. I nie chodzi mi o to, żeby być małym bohaterem na każdym małym kroczku. To tak, to zawsze… Chodzi o to, że w tych trudnych czasach, warto przypomnieć sobie o jednej cnocie chrześcijańskiej, która wielokrotnie była oskarżana o nihilizm, o bierność itd. Różne leciały tu inwektywy. Mam na myśli pewną postawę – oczekiwanie – która bieże się z cnoty, która się nazywa nadzieja.

Staje mi przed oczami obraz pierwszych zborów chrześcijańskich. Ci pierwsi chrześcijanie czekali na koniec świata, nie wiedzieli, kiedy przyjdzie, oczekiwali go każdego dnia, nadejść mógł w każdej chwili… Czekali. Żyli po swojemu, “zachowując” Boże Przykazania, żyli w cnocie i obecności Boga. Raz jeszcze powtórzę: czekali. Wiedzieli – a ich pewność wypływała z ich wiary – że nic groźnego nie może im się przytrafić. Niech będzie, że powtórzę raz jeszcze: czekali…

Oni naprawdę wierzyli, że przyjdzie koniec świata. Ja nie wierzę, że przyjdzie w ciągu następnych paru tygodni. Kiedyś przyjdzie na pewno, ale jeszcze nie teraz. Nie ma się co lękać na zapas. Tak jak pierwsi chrześcijanie, tak chrześcijanie dzisiejsi powinni ufać Bogu i czekać na rozwój wypadków – wiedząc, że ten świat, to nie jest najprawdziwszy świat, jaki mogą sobie wyobrazić. Jest jeszcze coś więcej. I to “coś więcej” powinno być przedmiotem ich troski. Łatwo ulec panice, gdy słyszy się milion informacji na godzinę, dobywających się z każdego odbiornika, czy to radio, czy telewizja, czy Internet… Będąc tym wszystkim przepełniony, równie łatwo jak wpaść w panikę, można to wszystko zbagatelizować. “Nie, przesadzają, nie dajmy się zwariować, zgłupieli chyba…!” – takie sądy są równie nietrafione jak: “Aa…! Trzeba uciekać! Ale nie można uciekać! Co zrobimy?! Zginiemy!…” Naprawdę… milczenie jest złotem (silentium aurerum est – po łacinie brzmi to zdecydowanie lepiej).

Kiedyś istniała taka instytucja jak śluby milczenia. Delikwent składał takie śluby i przez określony czas nie mógł nic mówić. Dzisiaj, w demokracji, gdzie bycie dobrze poinformowanym i wymiana opinii i poglądów z innymi urasta do rangi cnoty obywatelskiej – bardzo przydałoby się, od czasu do czasu, składanie takich ślubów. Nie musiałoby to być nawet permanentne milczenie. Mogłoby to być np. powstrzymywanie się od wydawania opinii… Myślę, że wiele osób zwariowałoby…


Jezus w Ewangeliach mówi, że nie to, co wchodzi do człowieka, kala człowieka, lecz to, co z niego wychodzi. Bardzo często słowa – oceniające – które wypowiadamy, kalają nas… Często zdarza się, że myślimy, iż my wcale nikogo nie oskarżamy, obwiniamy, nie dogryzamy, nie zezłośliwiamy się… tylko… wydajemy opinię! Interpretujemy rzeczywistość! Analizujemy…! Taak… z pewnością. Łatwo jest pomylić jedno z drugim. Trzeba tu wiele rozwagi. Oraz pokory. Skąd je brać? Między innymi z nadziei: to ona, kierując naszą uwagę poza “tu i teraz”, potrafi natchnąć nas spokojem. W dzisiejszych czasach to coraz trudniejsze… ale trzeba wierzyć, że to nie tylko możliwe, ale tak powinno być. Że to nas obowiązek. Że trzeba być odpowiedzialnym, wymagać od siebie wiele. Tak, jakbyśmy rzeczywiście żyli u kresu świata… Ale w sumie, czy nie każde czasy od śmierci i zmartwychwstania Chrystusa są Czasami Ostatnimi?… Z przeznaczenia: pozostaje tylko Bóg – reszta to przypadłości.

Z pewnością rodzina jest ważna. Tak jak każda wspólnota. Internet daje tu niesamowite możliwości w utrzymywaniu kontaktu z innymi. Wykorzystajmy to. Uczestniczmy w nabożeństwach, rozmawiajmy ze sobą – o różnych rzeczach. Zgodnie ze słowami: gdzie dwóch lub trzech… tam ja jestem pomiędzy nimi. Tak, to prawda, On tam rzeczywiście jest.

Zadbajmy o naszą duchowość. A duchowość to relacja, relacja z Bogiem i drugim człowiekiem, które nie dają się od siebie odzielić. Duch łączy, nie rozdzielajmy się, nie izolujmy, nie izolujmy się w swoich lękach, niepokojach, troskach i zmartwieniach. Póki oddychamy – a oddech to życie – to dar – posiadamy w sobie cały świat.

Wracając do początku. Nie myślmy. Zaufajmy. Myśleć trzeba. To jasne. Ale jeśli analizowanie bierzącej sytuacji ma polegać na wskazywaniu winnych i dawaniu otoczeniu rad – z roszczeniem posiadania prawdy absolutnej – to naprawdę, lepiej sobie to darować… Za miesiąc sytuacja może być zupełnie inna. Informacje, które do nas trafiają, są pewnie niepełne. Obraz tego, co się dzieje, mnóstwo razy będzie się zmieniał. Trzeba wiele wyobraźni, by narysować, jak wygląda – z zewnątrz – dom, w którym się znajdujemy. Jak wielkiej więc trzeba wyobraźni, by nakreślić obraz globanej sytuacji, w której jako ludzkość się znaleźliśmy, tylko na podstawie tych poszarpanych informacji z radia, interentu, telewizji…? Hę? Jak wielkiej?… Chyba tylko boskiej. Więc bieg spraw tego świata lepiej pozostawić Bogu, by nie łudzić się, że obecnie komukolwiek dane jest – jakby w rozbłysku geniuszu – ujrzeć, z lotu ptaka, to, co się naprawdę dzieje.

Rzecz jasna, już pojawiło się wiele “autorytetów”, którzy mniemają, że wszystko wiedzą i na wszystko mają recepty. Boże broń od zbawców ludzkości! Chrześcijanin powinien wiedzieć, że ma jednego zbawiciela – Chrystusa – i jemu powinni ufać. A Chrystus to ten, kto mówi: “Nie bój się!”, a nie ten, kto rozkłada przed tobą mapę strategiczną i pokazuje: “Patrz, to się zaczęło tu a tu… za miesiąc będzie to a to… winny jest ten a ten… musisz robić to i to…” Nie, Chrystus nie trzyma w ręku mapy z wyrysowanymi na niej strzałkami oznaczającymi manewry wojenne… Chrystus trzyma w rękach księgę żywota, w której wypisane są imiona tych, którzy dostąpili żywota wiecznego.

Wieczność… w nią powinny być zwrócone oczy, wtedy wszystko rozumiemy – ale rozumienie, które wtedy osiągamy, nie daje się tak łatwo wypowiedzieć. To, co wówczas znajdujemy, nie jest opinią, którą można wypowiedzieć, lecz jest raczej wewnętrznym spokojem, w którym można trwać, i którym można dzielić się z najbliższymi.

Opinie, plotki… słowa rzucane na wiatr. Słowo – nieprzemijające, jest raczej samym wiatrem, duchem, płomieniem, który chce na nas spocząć i nas rozgrzać, pocieszyć, natchnąć nadzieją i nieprzemijającym życiem.

Zdecydowanie lepiej w ten sposób myśleć o wietrze, niż jako o czymś, co przenosi zarazki. Nie można ulegać zgubnej w skutkach tendencji, dostrzegania tylko i wyłącznie ciemnych stron zjawisk. Umiar? – nie!, to tchóżliwy kompromis! – Spokój i opanowanie? – nie!, bierność i apatia! – Milczenie? – Także nie! Tym bardziej nie!, to przecież nie zabieranie głosu wtedy, kiedy sytuacja tego wymaga, itd. itd., w nieskończoność…

Złoty środek rzeczywiście istnieje i mądrość polega na tym, żeby go dostrzec i zastosować. Jak to jednak zrobić? Tu już każdy musi zdać się na prowadzenie przez Ducha, który każdemu mówi niby to samo, ale jednak coś innego – stosownie do okoliczności…

Bartosz Ciemniak


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Aby wykorzystać treść lub jej fragmenty należy otrzymać pozwolenie redakcji!