Zostańcie w domach. Pan Bóg się nie obrazi
Tradycja luterańska lubi napięcia. Szczycimy się, że nasze rozumienie wiary żyje w ciągłym napięciu między Zakonem a Ewangelią, między tym, że jednocześnie jesteśmy grzesznymi i usprawiedliwionymi. Lubimy napięcia, eklezjalnie z nimi eksperymentujemy, czasami – co pokazują dzieje teologii protestanckiej – ocieramy się o to, co inni chrześcijanie uznawali/uznają już za początek końca, niewiarygodną herezję.
Niektóre z teorii uczonych i natchnionych teologów znikały równie szybko, co się pojawiały. Rozum był określany jako dziewka sprzedajna (Luter), a jednocześnie ewangelicy budowali szkoły, tworzyli zręby nowoczesnych systemów edukacyjnych. Napięcie między wiarą a życiem w tym świecie i dla świata nie jest specjalnością wyłącznie luterańską, choć właśnie nasza tradycja często jest z nią kojarzona.
Jako luteranie staraliśmy się – nie zawsze się to udawało – iść drogą środka. Czy to w liturgii, czy w sposobach odczytywania Pisma tudzież organizacji życia kościelnego. Nasze różnorodne głosy, nawet jeśli momentami zasadniczo różne, były i chyba nadal są wyrazem świadomości, że nie wszystko daje się zamknąć w prostych czarno-białych schematach, że nie wystarczy przestawić odpowiednią wajchę lub nacisnąć przycisk, aby nasze życie stało się piękne jako cud z wysokobudżetowej noweli lub jak poetycka sceneria wersetów biblijnych.
Kryzys związany z pandemią koronawirusa, jak każdy inny kryzys, pokazuje nam całą kaskadę ludzkich emocji, reakcji lub ich braku.
To ważne, że pojawiają się głosy wzywające do zachowania spokoju, rozwagi, odpowiedniego balansu (tak, napięcia!) między konieczną ostrożnością a konstruowaniem gmachu histerii.
To dobrze, że wolno nam się pocieszać słowami Pisma Świętego i dodawać sobie nimi otuchy. Do tego służą właśnie te słowa ukute niejednokrotnie w bezbrzeżnych cierpieniach, niewyobrażalnych wręcz torturach duszy i skali cierpienia, którą mogą zrozumieć chyba tylko bezbronni mieszkańcy bombardowanych miejscowości w różnych zakątkach świata, rozpoznający zapach śmierci z daleka.
Rozkoszując się duchowym dziedzictwem naszej tradycji, naszego – jakże celebrowanego umiłowania Pisma Świętego – nie wolno nam zapomnieć, że Pismo to nie chińskie wyroczki na każdą okazję, słowa Pisma to nie zaklęcia z Harry’ego Pottera ani inne skuteczne inkantacje, które zwalniają nas od stosowania zdrowego rozsądku (też dar Boży) i wolnej woli w tych obszarach, w których ją bez wątpienia posiadamy, ale przy pełnej świadomości, że Duch Święty sceptykiem nie jest (znów to napięcie!).
Stosowanie się do zaleceń i środków ostrożności podejmowanych w związku z pandemią nie jest przejawem słabej wiary w treść Słowa Bożego. Poszukiwanie nowych sposobów obrony przed zagrożeniem nie jest zamachem na wiarygodność Biblii, nie dowodzą lekceważącego podejścia do słów Pana Jezusa, ani nie są dowodem na podjęcie tajnej współpracy u dwóch panów jednocześnie. Nie – tu nie chodzi o cieniasów i zelotów, ani napięcie między wiarą a niewiarą, a tylko i aż o miłość do bliźniego. Nie możemy być ewangelickimi antyszczepionkowcami, którzy wierzą, że jeśli staniemy z solidnym proporcem wiary, na którym będzie wyhaftowany cytacik biblijny, to nic nam nie grozi, bo Gott always mit uns. Byłoby to myślenie magiczne i uczynkowe jednocześnie.
Bóg nie jest zakładnikiem naszej pobożności, naszej ortodoksji, naszych wyobrażeń i mniej lub bardziej stabilnych uniesień religijnych. Nie szantażujmy Boga i nie wódźmy go na pokuszenie.
Nasz Bóg, o którym z przejęciem na stojąco śpiewamy, że jest warownym grodem (właściwie, jak stanowi tekst onego psalmu, grodem nie do zdobycia) nie jest zaiste mięczakiem, który potrzebuje naszych demonstracji wiary, bo inaczej straci swoją moc. Nie, jest Bogiem łaski i miłości, a ta najbardziej widoczna jest w uczynkach, poprzez które na szczęście nie jesteśmy zbawieni.
Iść do kościoła czy nie? Drodzy, odpuście sobie, jeśli widzicie, że jest choćby promil prawdopodobieństwa, że możemy nieświadomie zrobić krzywdę bliźniemu. Bóg się nie obrazi, nie zaznaczy nam w dzienniku praktyk religijnych obecności nieusprawiedliwionej godnej mąk wieczystych.
Jeśli kościoły ewangelickie, mimo epidemiologicznych zastrzeżeń, wciąż pozostaną otwarte, przypomnijcie sobie o łasce kapłaństwa powszechnego ochrzczonych – możecie je sprawować, odprawiając nabożeństwa w domach z waszymi rodzinami, partnerami/partnerkami, przyjaciółmi i znajomymi przy użyciu różnych metod i środków – są one w końcu adiaforą. Któż ma to zrozumieć, jeśli nie luteranki i luteranie?
Macie Biblie? Czytajcie! Macie kancjonały? Śpiewajcie! Macie modlitewniki i nie znajdujecie słów? Módlcie się! Macie postylle? Czytajcie kazania! Macie internet? Oglądajcie transmisje z nabożeństw! Zbudujcie sobie leśne kościoły w domach, bo to wasze prawo wynikające ze chrztu.
A na zaspokojenie głodu wspólnoty Ciała i Krwi Pańskiej przyjdzie czas i wtedy może z tym większą radością, częstotliwością i wdzięcznością przystąpimy do Stołu, który zawsze jest dla nas zastawiony lekiem na nieśmiertelność, której żadna gadanina o koronie i koronach nie zastąpi.
Ze strachem można i należy walczyć, ale nie przy użyciu armaty lekkomyślności i religijnej manipulacji.
Nie ma co płakać i się smucić.
Chrońcie się i jeszcze mocniej wierzcie.
Dariusz Bruncz, redaktor naczelny ekumenizm.pl
Bardzo dobry i mądry tekst. Dziękuję!
brawo!
Darku odpowiednie-moim zdaniem-dałeś rzeczy słowo! Ważne słowo, w tym czasie nowych wyzwań, zadań i potrzeby podkreślania naszej indywidualnej oraz społecznej odpowiedzialności!
Przeczytalam z duzym zainteresowaniem. Właśnie tak myślę. Dziękuję,
Zawsze podziwiam Waszą wiarę za mądrość duchowych przywódców. Szkoda że największa wiara (liczbowo) w Polsce Was nie naśladuje