Deklaracja wciąż wymaga pracy u podstaw – rozmowa z dr hab. Jerzym Sojką

Podczas posiedzenia Rady Światowej Federacji Luterańskiej w Genewie odbyło się nabożeństwo ekumeniczne, upamiętniające 20. rocznicę podpisania Wspólnej Deklaracji o Usprawiedliwieniu między ŚFL a Papieską Radą ds. Popierania Jedności Chrześcijan. 

24 czerwca 2019, Redakcja

W nabożeństwie w katedrze św. Piotra wzięli udział – oprócz luteran i katolików – także przedstawiciele metodystów, anglikanów i reformowanych, którzy w różnych odstępach czasu podpisali Wspólną Deklarację. 

O dokumencie i wyzwaniach rozmawiamy z dr. hab. Jerzym Sojką z Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej i członkiem Rady ŚFL.


W tym roku mija 20 lat od podpisania w Augsburgu Wspólnej Deklaracji o Usprawiedliwieniu między katolikami a luteranami. Podpisaniu Deklaracjitowarzyszyły wielkie emocje, nie tylko pozytywne. Czytając dziś komentarze jubileuszowe, jak i samą dokument można wręcz odnieść wrażenie, że udało się rozwiązać gigantyczne nieporozumienie, które doprowadziło do rozłamu. Skoro jest tak dobrze, to dlaczego tekst praktycznie odbił się bez echa w praktycznej współpracy ekumenicznej. Jeśli jest inaczej proszę mnie poprawić.

Wydaje mi się, że medialne podejście do tego typu dokumentów jest kontrproduktywne. Jeśli ograniczymy się tylko do medialnych komentarzy, nawet jeśli dotykają istoty rzeczy z teologicznej perspektywy, tj. wyjaśnienia potężnego nieporozumienia, jakie obciążyło luterańsko-rzymskokatolickie relacje od XVI w., to narażeni jesteśmy właśnie na rozczarowanie.

Takie teksty, żeby zyskać na znaczeniu potrzebują czasu. 20 lat historii Deklaracji przyniosło dołączenie do niej metodystów, anglikanów i Kościołów tradycji reformowanej. Bez niej nie byłoby możliwe wspólne upamiętnienie Reformacji w Lund, które przyniosło np. rozwój praktycznej współpracy w pracy diakonijnej między Światową Federacją Luterańską (ŚFL) a Caritas Internationalis. Istotne jest też to, że przynajmniej z luterańskiej perspektywy uczymy się, co należy robić by ustalenia z międzynarodowego szczebla stawały się bardziej dostępne „na dole”.

Lund nauczyło nas, że istotnym elementem pracy jest liturgia. 20-lecie Deklaracji ma swoją wagę także dlatego, że przygotowano z tej okazji specjalną liturgię, która, miejmy nadzieję, zostanie wykorzystana.

Akurat medialne podejście do spraw teologicznych trudno poczytywać za zarzut biorąc pod uwagę medialny bagaż rzymskokatolicko-luterańskich relacji w okresie reformacji (propaganda wyznaniowa po obydwu stronach) i później, ale skoro już jesteśmy przy mediach to, dlaczego wciąż tak trudno umedialnić ten przełomowy dokument i spór, bo powiedzieć, że katolików i luteran już nic nie różni to po prostu nieprawda.

Takie postawienie sprawy jest moim zdaniem w dużym stopniu nieuprawnione. Dokumenty, które krążyły w XVI w. między stronami, byłyby dzisiaj nie dającymi się umedialnić traktatami teologicznymi. Więc tworzenie takiej analogii jest mylące. Trudno umedialnić pewnie dlatego, że sprawa jest głęboko skomplikowana nie tylko na poziomie teologicznym, ale także na poziomie wielu emocji, które nazbierały się przez lata.

Zasadniczym wyzwaniem jest już fakt, że jeśli oczekiwać na to, że luteran i katolików nie będzie nic różnić, jest z luterańskiej perspektywy bez sensu, gdyż luterańską wizją jest jedność w różnorodności, więc także celem nie jest sytuacja, w której nas nic nie różni, tylko moment, w którym będziemy wzajemnie się w pełni uznawać i widzieć w sobie siostrzane Kościoły chrześcijańskie w całej ich różnorodności.

Na tej drodze przełomowa rola Deklaracji nie polegała na stworzeniu czegoś nowego, co się świetnie sprzeda, ale wyczyszczenie nieporozumień, by możliwa była dalsza praca. Ona trwa, przedmiotem dyskusji jest Chrzest, co mam nadzieję pozwoli, jeśli raport mu poświęcony zostanie pozytywnie przyjęty, żeby była mocna podstawa do praktycznej współpracy w kontekście tego kluczowego sakramentu i rytu chrześcijańskiego.

Nie mówię o magicznej funkcji Deklaracji, bo tej nie ma przy uwzględnieniu chociażby okoliczności, że w każdej z tradycji kwestia nauki o usprawiedliwienia zajmuje nieco inną rolę. Zresztą, przy podpisywaniu Deklaracji zwracano uwagę – zarówno po stronie luterańskiej jak i katolickiej – że jeśli by uwzględnić eklezjologię, czyli naukę o Kościele – cały konsensus jawi się jako zbyt na wyrost. Czy takiej opinii można coś przeciwstawić?

Nie, ale nie sadzę, żeby było trzeba. Dziś widzimy, że rolą Deklaracji było nie tyle wprowadzenie nowej rzeczywistości, ale oczyszczenie przedpola do poważnej dyskusji o rzeczach rzeczywiście dzielących. I to w mojej ocenie się dzieje.

Ale to właśnie kwestia urzędu kościelnego wydaje się barierą nie do przeskoczenia, gdyż mamy do czynienia z innymi modelami kościelności, innym rozumieniem urzędu, a te – mimo kilku punktów stycznych – są jednak niemożliwe do pogodzenia bez ustępstw, a tych chyba nikt nie chce.

O tym, kto jest gotowy na jakie ustępstwa przekonamy się, kiedy faktycznie ten temat zostanie podjęty. Dotychczasowe dokonania dialogu to był przegląd stanowisk. Teraz faktycznie jest na etapie, na którym będzie się trzeba zmierzyć z tym wyzwaniem. Oczywiście nie wiadomo, co uda się uzyskać, ale przecież przed podpisaniem Wspólnej Deklaracji też wydawało się zupełnie niemożliwe, żeby ustalić tak kluczową z perspektywy protestanckiej kwestię.

Póki co do mediów przebijają się głównie tematy, które niewiele lub w ogóle nie mają nic wspólnego z nauką o usprawiedliwieniu – z jednej strony mamy dictum integrystów pt. „Specjalistą od reformacji jest Sobór trydencki”, a z drugiej defetyzm „to wszystko i tak nie ma sensu” albo gorzej „w sumie i tak obojętne”. Do tego dochodzą opinie, że nie dzieli nas teologia, a podejście do spraw tzw. etyczno-moralnych. Jak żyć, Panie Profesorze?

Spokojnie, czyli bez przykładania nadmiernego znaczenie do medialnego wzmożenia z tej czy innej strony i z nadzieją. W postawionych pytaniach przebija oczekiwanie zmiany, ta zaś realnie może zostać osiągnięta oddolną otwartością. Na nią trzeba mieć nadzieję i do realizacji tej nadziei dążyć. Oczywiście, duże wydarzenia, ważne dokumenty, zmiany w stanowiskach kościelnych gremiów decyzyjnych mogą być w tym pomocą, ale ostatecznie realna zmiana zależy od tego, czy ja sam jestem dość otwarty, żeby spotkać mojego brata i siostrę w Chrystusie, także tych z zupełnie innej tradycji. Podczas posiedzenia Rady ŚFL odbyło się 16 czerwca br. w genewskiej (reformowanej) katedrze św. Piotra nabożeństwo ekumeniczne z okazji 20-lecia Deklaracji – spotkanie Rady, jak i liturgia odbywały się pod hasłem: „Ponieważ znamy Boży głos”. W ostatnim dniu obrad fragment biblijny, który w ramach porannego rozważania miał naświetlać główny temat, pochodził z 1. Listu Jana i m.in. zawierał fragment: „Po tym poznajemy, że Go znamy, jeżeli zachowujemy Jego przykazania”. Z ekumenizmem jest tak jak z całym chrześcijaństwem, żyjącym z Bożego głosu. Zmiana, której oczekujemy zaczyna się od naszego posłuszeństwa, czy to wezwaniu do przestrzegania Bożych przykazań, czy też arcykapłańskiej modlitwie Jezusa „Aby wszyscy byli jedno”.

A mimo to, owa medialna recepcja, która niekoniecznie musi być informacyjną bańką, jest jakimś wskaźnikiem poruszenia tematami wiary i nie tylko nimi. Niemniej, chciałbym dopytać, jak – pośród kościelnych zapewnień wsłuchiwania się w głos Ducha Świętego – można dziś, ekumenicznie przetłumaczyć Wspólną Deklarację o Usprawiedliwieniu

Tylko to jest nie tyle pytanie o kondycję ekumenizmu, a o kondycję Kościoła w ogóle. Zaś jeśli koniecznie miałbym się podejmować zadania tłumaczenia, przy czym chciałbym wyraźnie zaznaczyć, że to tylko jedna z możliwości, to wskazałbym, że to dowód, iż zgoda w różnorodności jest możliwa. Takim, mimo wszystko, optymistycznym świadectwem jest wymyślony na potrzeby Deklaracji model „zróżnicowanego konsensusu”. Przy czym podkreślam, że ten konsensus zna swoje granice i wie, że jest tylko jednym z wielu elementów układanki.

Kondycja Kościołów to kondycja ekumenizmu. Wręcz odbicie lustrzane

Tak, dlatego nie do końca rozumiem biadolenia tylko i wyłącznie nad ekumenizmem, czy fetyszyzowania takich czy innych wydarzeń ekumenicznych. Jeden z moich nauczycieli ekumenizmu wskazywał, że tylko Kościoły prawdziwie znające swoją tożsamość są zdolne do otwartości na innych.

Dlatego wydaje mi się, że kluczowym elementem programu ekumenicznego, oprócz wskazanej oddolnej aktywności, powinno być dbanie o własną tożsamość.

Wtedy także czytanie takich dokumentów jak Wspólna Deklaracja będzie o wiele prostszym zadaniem, bowiem jej język nie będzie już opisem rzeczy zupełnie obcych, ale będzie konfrontowany z czymś, co jest przeżywane w Kościele. Bez tego jakiekolwiek, najbardziej nawet szczytne medialne czy jakiekolwiek inne wysiłki, będą prowadziły do frustracji i będą świadectwami naszych braków, a nie osiągnięć.

W 100% zgoda, bo nie chodzi o sprasowanie różnic ani ckliwe padanie sobie w ramiona, stąd pytanie jak przetłumaczyć ekumenicznie trudny – przyznajmy – język Deklaracji na ekumeniczny codzienny

Ja bym odwrócił pytanie. Pytałbym, jak mogę moje doświadczenia ekumeniczne tłumaczyć na język teologii, który jest zawarty w Deklaracji. Jak wygląda moje doświadczenie zbawienia, jak wgląda ono u moich rzymskokatolickich, metodystycznych, reformowanych czy anglikańskich sióstr i braci. Czy przypadkiem nie jest tak, że użyty w Deklaracjijęzyk jednak nie jest przydatny o tyle, że pozwala nazwać to, co doświadczam w spotkaniu z drugim, w naszej różnicy akcentów i podejść?

Uwzględniając wszystkie za i przeciw Deklaracji, zgodności i protokoły różnic to jak urzeczywistnić i przetłumaczyć ten dokument na naszą polską rzeczywistość?

Myślę, że dzisiaj pomocą w tym procesie powinna być po pierwsze nie sama Deklaracja, ale raport „Od konfliktu do komunii”, który otworzył drogę do wspólnego upamiętnienia 500 lat Reformacji przez luteran i katolików. Doświadczenia roku jubileuszu Reformacji pokazały, że takie uzdrowienie wspomnień jest ciągle konieczne. To może otworzyć drogę do poważnego zajęcia się Deklaracją w spotkaniu obu stron i wspólnemu się jej przyglądaniu. W polskim kontekście jej siłą jest pokazanie, że jest możliwy konsensus pomimo różnic w akcentowaniu. To szczególnie istotne biorąc pod uwagę różnorodność i cały bagaż różnic we wrażliwości pobożnościowej, liturgicznej itd. polskich przedstawicieli sygnatariuszy Deklaracji. Nie liczyłbym jednak na jakąś szczególną spektakularność tego procesu, bo to taka klasyczna praca u podstaw.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Aby wykorzystać treść lub jej fragmenty należy otrzymać pozwolenie redakcji!